2023.08.07-08 Queenstown, NZ (dzień 8-9)

Jesteśmy już ponad tydzień w Nowej Zelandii a ja jeszcze nawet jednego dnia na nartach nie byłem. Chodzę z tymi butami narciarskimi i chodzę po tych lotniskach i szukam jakiejś górki.

Dzisiaj ten dzień w końcu nastąpił. Dzień na który oczekiwałem dziesiątki lat! Jadę na narty w Nowej Zelandii.

Nie jest to takie proste. Pomijając, że trzeba tu lecieć parę dni to jeszcze trzeba mieć sprzęt. Ubranie, kask, buty mam. Brakuje tylko nart i kijów. Na szczęście w Queenstown sklepów ze sprzętem jest wiele i można wybierać. Oczywiście nie chciałem iść do pierwszego lepszego z setkami innych ludzi, i byle jakim sprzętem, tylko bardziej butikowego i lokalnego gdzie można lepiej dopasować sprzęt i z kimś pogadać. Wybór padł na Alta Queenstown Sports.

Wczoraj wieczorem ich odwiedziłem. Pan się zapytał jakie narty chcę i jak jeżdżę. Ja mu zadałem parę pytań o warunkach jakie aktualnie panują w górach, jakie tutaj są tereny i ogólnie jak się jeździ w NZ. Fajnie się rozmawiało do momentu gdy pan mi zadał pytanie gdzie robiłem heli skiing (narty z helikoptera). Odpowiedziałem mu, że jeszcze nigdzie. Pan się zdziwił i zrobił takie aha….

Widać, że ludzie którzy tak jak ja jeżdżą po świecie na narty, zadają mądre pytania i przylecieli do NZ na narty to pewnie parę heli skiing mają już zrobionych.

Wybrnąłem jakoś szybko z tego mówiąc, że heli skiing jest za drogie i ja wolę w resortach wychodzić na szczyty i z nich zjeżdżać. I znowu rozmowa zaczęła się kleić.

Dostałem narty Atomic Alta, mapy resortów i dobre słowo na drogę.

NZ ma trochę resortów narciarskich. Prawie wszystkie znajdują się na południowej wyspie. W okolicach Queenstown są 3 resorty. Coronet, Cardona i Remarkables . Wszystkie mam zamiar odwiedzić. Po jednym dniu w każdym.

Pierwsza wielka różnica w resortach z półkuli północnej jest brak tutaj jakiegokolwiek miasteczka narciarskiego. Resorty są położone wysoko w górach do których codziennie trzeba dojeżdżać  minimum godzinę. Tam w górach, poza jedną bazą gdzie jest wypożyczalnia, poczekalnia, restauracja, ubikacje, czasami bar to nie ma nic.

Każdy musi codziennie pokonywać kilkadziesiąt kilometrów żeby dostać się na narty. Uciążliwe na maxa, nie? Na szczęście nie wszyscy muszą kierować, są autobusy z Queenstown.  Specjalne autobusy z wyższym zawieszeniem i napędem na wszystkie koła.

Droga w góry nie jest łatwa. Nie ma asfaltu i często jest pokryta śniegiem/lodem. Wije się stromo do góry z niezliczoną ilością serpentyn. Często wymagane są na niej łańcuszki na koła. Nawet autobusy musiały w niektóre dni zakładać. W sumie w NZ na południowej wyspie każdy samochód w zimie musi mieć łańcuszki na wyposażeniu. Jak wypożyczaliśmy samochód na jeden dzień to mieliśmy je w bagażniku.

Rezerwacja autobusów wymaga planowania z góry. Jest ich limitowana ilość, a co się z tym wiąże, limitowane są miejsca. Trzeba parę dni wcześniej rezerwować. Na święta czy weekendy zalecają tygodniami wcześniej.

Na szczęście my jesteśmy dobrzy w planowaniu wakacji i mieliśmy rezerwacje na 3 autobusy już zrobione wcześniej.

Parę minut na nogach od naszego mini hotelu znajdowało się całe centrum narciarskie skąd wszystkie autobusy odjeżdżały. Sprzęt wrzucali do części bagażowej i już mogleś usiąść i się niczym nie przejmować. Autobus zawoził cię na miejsce. Tutaj zrozumiałem dlaczego wypożyczalnie naklejają taśmy na narty z imionami. No bo jak większość ludzi wypożycza narty to przecież nie wiesz co masz. A w resorcie jak kilkadziesiąt ludzi z autobusu bierze narty to jest wesoło. Bez tych naklejek ciężko jest wiedzieć które są twoje. Z kijkami jest jeszcze lepiej. No bo skąd wiesz które są twoje. Nie ma naklejek z imionami na kijach.  Czasami zakładają na narty, a czasami zgadujesz po długości. Ciekawe czyje kijki oddam do wypożyczalni.

Na pierwszy dzień pojechaliśmy do Coronet. Jest to najbliżej położony resort Queenstown. Podróż autobusem zajmuje jakieś 50-60 minut.

Jak powiedział „kolega” w wypożyczalni - „tutaj nie do końca będzie ci się podobało”. Mały resort z takim sobie terenem i bardzo limitowane off-piste (jazda poza trasami).

Tak też było. 3-4 wyciągi i większości jeździ się po zlodowaciałych trasach. W tym roku mają tutaj słabo ze śniegiem. Zresztą prawie cały świat w tym sezonie boryka się z brakiem śniegu. Poza zachodnimi Stanami gdzie ten sezon był rekordowy. Mammoth w CA dopiero zamknęli w sierpniu. Ciekawe czy go otworzą w październiku? Dwa miesiące przerwy, to się nazywa zimowy raj!

Ogólnie to w Queenstown w zimie nie ma za dużo śniegu. Są opady w miasteczku, ale śnieg długo się nie utrzymuje i szybko topnieje. Temperatury w zimie w dzień to jakieś 4-8C a w nocy spada gdzieś do 0C. Zresztą nie ma się co dziwić, wysokość Queenstown to tylko 350 metrów. Gdzie takie Chamonix czy Zermatt to ponad 1km wysokości

Autobusy wyjeżdżają kilometr wyżej gdzie warunki są zupełnie inne. Tak jak pisałem Coronet jest najmniejszy i najniżej położony z 3 resortów wokół Queenstown.

Wysiedliśmy z autobusy i każdy poszedł w swoim kierunku. Ja na wyciąg a Ilonka na jakiś hike.

Jest poniedziałek to na szczęście nia ma dużo ludzi do wyciągów. Maksymalnie może stałem 5-7 minut. Ponoć w weekendy i lokalne święta kolejki mogą być o wiele dłuższe. Tak też planowaliśmy wyjazd żeby nie jeździć na nartach w weekend.

Kolejki by były znacznie krótsze gdyby obsługa angażowała się w układanie ludzi na krzesełka. Coś podobnego jak jest w Stanach. Jak tylko robi się kolejka to osoba z obsługi wyciągu tak układa ludzi, że raczej puste siedzenie nie jedzie do góry. W wyciągu na 6 ludzi jedzie 6 osób a nie 2-3.

W NZ niestety jest inaczej. Nie ma obsługi co układa ludzi, a że większość wyciągów jest na 6 osób to tylko mniej więcej połowa jest wypełniona.

Większość narciarzy tutaj jest z Azji. Ich wysoka kultura pewnie nie pozwala na „wpychanie” się na krzesełka. Tak jak pisałem, na szczęście jest poniedziałek więc nie ma większego problemu.

Wyjechałem pierwszym wyciągiem. Pogoda była dobra. Lekki wiatr z małym zachmurzeniem. Natomiast widoki z góry są odlotowe. Czułem się jak na innej planecie. W Stanach czy Europie tego nie ma. Może trochę przypomina Chile.

Niestety pokrywa naturalnego śniegu jest stanowcza za mała. Próbują zaśnieżać, ale przy wietrze to ten zmrożony śnieg z armatek jest zwiewany z tras i niewiele go zostaje. Tylko przykleja się do gogli i trzeba je często przecierać.

Narty mam nowe i świetnie naostrzone, więc z tym lodem nawet dobrze sobie radziły. Skrobały zmarzlinę jak nóż ciepłe masełko. Dlatego też chciałem wypożyczać sprzęt w lokalnej i małej wypożyczalni a nie w jakiejś dużej w centrum gdzie narty pewnie są gorsze i mniej przygotowane.

Zjechałem parę razy, zagrzałem nogi i poczułem się jak na dobrych nartach mimo, że jest środek lata.

Coronet ma tylko 3 wyciągi krzesełkowe i jeden orczyk. Po dwóch godzinach cały resort zdążyłem poznać.

Zjechałem kilkanaście razy znalazłem Ilonkę i można było iść do baru odpocząć. Łatwo się mówi, gorzej wykonać.

W Europie czy Stanach na każdym rogu jest bar czy knajpa, tutaj niestety nie jest tak prosto. Amerykanom zajęło trochę zanim odkryli, że na barach robi się więcej kasy niż na biletach narciarskich. W NZ to pewnie trochę im zajmie. Zwłaszcza, że większość narciarzy jest z Azji a oni mało piją i przyjeżdża ze swoim jedzeniem. Tutaj o wiele większa kolejka była po gorącą wodę do zupek chińskich niż do baru po piwo. Noodle bar (makaron bar) jest przy wyciągach! Co świat to obyczaj.

Po przerwie wróciłem na narty i próbowałem coś ciekawego poza trasami zrobić, ale niestety było bardzo twardo. Dzisiaj było poniżej 0C więc śnieg niestety się nie topił.

Wiadomo, dalej do zjechania ale ostrożniej i wolniej. Pojeździłem gdzieś do godziny 15 i doszedłem do wniosku że już wystarczy. Zjechałem na dół, znalazłem Ilonkę co już pilnowała autobusu żeby nie uciekł i wróciliśmy na dół do Queenstown.

Na wakacjach nie wolno marnować czasu w hotelu, więc tylko się przebraliśmy i wyszliśmy na miasto.

Pogoda nie zachęcała na spacery, lekko padało, ale mimo wszystko trzeba pochodzić po miasteczku i go lepiej poznać i poczuć.

Przez 7 lat widać że przybyło sklepów, barów, restauracji, ale ludzi nie było za dużo na ulicach ze względu na pogodę

Zaczęło ostro padać, więc schowaliśmy się w naszym ulubionym barze sprzed siedmiu lat, w Atlas.

Atlas ma wiele lanych piw i swój klimat. Wielu lokalnych po pracy tu przychodzi posiedzieć i pogadać. Przewodnicy, instruktorzy, kierowcy…. dzielą się informacjami jaką to „wspaniałą” grupę dzisiaj mieli. Wszystko oczywiście obracają w żart i jest wesoło. Z własnego doświadczenia wiemy, że grupy turystów mogą być ciekawe.

Bar znajduje się nad samym jeziorem, więc też przyciąga wielu turystów. Do tego ma pyszne jedzenie w normalnej cenie jak na bar.

Ich beef tacos pobija wszystkie tacos jakie do tej pory jadłem. Nawet te ze Steamboat z CO. Duże kawałki z serem feta i jakimś sosem. Klasyka na maxa!

Do tego stopnia, że Ilonka musiała odwołać rezerwację na dzisiejszą kolację, bo oboje tak tu się najedliśmy, że nie było sensu gdziekolwiek dalej iść. No i ten klimat lokalnego baru położonego gdzieś na końcu świata jest niepowtarzalny. Fajnie się interaktywnie rozrabiało. Już wiem gdzie pierwsze piwko jak będę następnym razem w Queenstown wypiję.

Następny dzień (wtorek) też był narciarski. Tym razem wzięliśmy autobus do bardziej oddalonego resortu, pojechaliśmy do Cardrona. Jest to resort położony o 500 metrów wyżej niż Coronet i troszkę większy. Posiada 4 główne wyciągi i parę mniejszych.

Wyższe położenie powoduje, że. ma lepszy i więcej śniegu, a także bardziej górzysty teren. Więcej off-pistle (poza trasami) opcji i dłuższe trasy.

Wczoraj i dzisiaj padał deszcz w Queenstown, natomiast tutaj sypało. Pomyślicie…. super puszek w górach! Ogólnie tak, ale niestety był za duży wiatr. Tak wiało, że wyciągi stały po 10-15 minut żeby je bezpiecznie mogli włączyć.

Do tego niski pułap chmur ograniczał widoczność praktycznie do zera. Za bardzo nie dało się jeździć.

Ilonka próbowała iść w góry, ale wiatr skutecznie ją zawrócił. Nawet leżaki do opalania nie były zajęte.

Nie było innej opcji jak przeczekać przy piwku i hamburgerze.

Wiatr nie ustał, ale przynajmniej chmury się podniosły i można było cokolwiek widzieć. Wziąłem wyciąg i pojechałem w góry.

Północna część resortu jest dla bardziej zaawansowanych narciarzy, więc tam spędziłem popołudnie.

Off-pistle zachęcało i nawet nie było tak oblodzone. W NZ jest bardzo mało lasów. Większość resortów ich nie ma. Tereny narciarskie wyglądają jak w europejskich Alpach na wyższych wysokościach.

Plusem NZ jest niska wysokość. Nie ma tutaj problemu z aklimatyzacją czy z oddychaniem. Większość tras narciarskich jest poniżej 2,000 metrów.

Jeździłem do końca. Prawie do ostatniego autobusu.

Powrót był ciekawy. Około 20km w dół serpentynami.  Autobus z napędem na wszystkie koła i z łańcuchami dobrze sobie z tym radził. Szacun dla kierowcy, który tak sprawnie zjechał w dół. Dobrze, że nie przyjechałem tu samochodem. Ze względu na opady śniegu wszystkie pojazdy musiały założyć łańcuchy. Przecież ja tego nie umiem robić.

Do miasteczka wróciliśmy dopiero około 6:30pm. Tak, długo się jedzie z tych resortów plus koreczki do wjazdu i w mieście.

Dzisiaj nie było czasu na zwiedzanie Queenstown. Mieliśmy rezerwacje w naszej ulubionej restauracji Botswana butchery.

Już nas tutaj znają i dali nam VIP stolik. Zaraz przy kominku. Stolik 109, jak by ktoś zabłądził na półkuli południowej i zgłodniał.

Jak zwykle poleciało dużo dobrego mięska. Na start tatar z jelenia….

Na główne danie krówka Wagu. Też zjadliwa.

Ilonka zakochana w lokalnej jagnięcinie, więc oczywiście zamówiła cały rack of Lamb (żeberka jagnięce).

Jest jeszcze jeden dzień na nartach, ale to był mój najlepszy narciarski dzień w NZ i wymaga osobnego wpisu.

Previous
Previous

2023.08.09 Wanaka, NZ (dzień 10)

Next
Next

2023.08.06 Queenstown, NZ (dzień 7)