2025.05.20 Doha, Qatar (dzień 2)

My jesteśmy tylko turystami więc powinniśmy respektować przepisy kraju. No i respektujemy. To tak jak wchodzi się do lasu i kto ma większe prawo, misiek czy człowiek. Pytanie tylko jakie prawa są w hotelach? W hotelu teoretycznie są prawa zachodu. Bo przecież są bary, sprzedają alkohol, wieprzowiny nie widzieliśmy ale to pewniej gorzej przywieźć a i na alkoholu więcej kasy zarobią. Czyli alkohol jest spoko ale krótkie spodenki już nie?

Dziś na śniadaniu pani zwróciła nam uwagę, że facet może być w krótkich spodenkach ale panienka już musi zakrywać kolana… wczoraj było ok bo nie mieli lokalnych, dziś już nie jest ok bo są lokalni. Jakoś tylko nie wydaje mi się, że oni tacy świeci. Dla świętego spokoju się przebraliśmy ale niesmak pozostał.

Temperatura nie zachęca na żadne chodzenie ale też nie chcieliśmy spędzić całego dnia w hotelu. Więc zdecydowaliśmy się na Katara kulturalną wioskę.

Katara to wioska stworzona w 2010 na Tribecca Film Festiwal. Potem tak już została i pootwierali galerie i mini muzea.

Odwiedziliśmy wystawę fotografii…bardzo nam się podobała. Miasto w chmurach.

Po wystawie fotografii, przeszliśmy parę minut i znów uciekaliśmy przed ciepłem. Następną wystawą była wystawa znaczków.

Cała “wioska” jest w klimacie architektonicznym bliskiego wschodu. Nawet mieli wieże gołębi. Te wieże na zdjęciu powyżej to tak zwane karmiki dla gołębi. Tam się rozmnażają, mają ochronę i ogólnie lubią tam przebywać.

Po wieży gołębi przyszła kolej na amfiteatr. Jest on połączeniem architektury romańskiej, greckiej i islamskiej. Amfiteatr jest czynny i są tam koncerty, przedstawinia i pokazy filmów a sam amfiteatr może pomieścić 5tys ludzi.

Pochodziliśmy trochę po okolicy ale temperatura na maksa nam nie pomagała. Dobrze, że miejscami można było się ochłodzić bo Doha jak Singapur chłodzi ulice. Jest to trochę syzyfowa praca. No bo jak to można ochłodzić całą ziemię.

Ochłodzenie organizmu z zewnątrz było łatwiejsze niż ochłodzenie ze środka. Tak więc po spacerku po Katara wskoczyliśmy w metro i ruszylismy w kierunku Raffles hotelu…taki tam fancy hotel ale na pewno ma piwko a do tego architektonicznie nie najgorszy.

Niestety akurat w tym hotelu było jakieś ekonomiczne forum i niestety bez przepustki nie za blisko możemy podejść. Nie kłóciłam się z panem bo troszkę się bałam podskakiwać.

Po Doha podróżowaliśmy metrem. Oczywiście w porównaniu do Nowojorskiego każde jest ładniejsze, czystsze i wygodniejsze. Doha jednak wygrała bo ma kabinę VIP… no tak jak się ma ropę to kasa się nie liczy. Dlatego ta klasa biznesowa tak dużo kosztuje w Qatar Airways.

Skoro z hotelem Raffles nie mieliśmy szczęścia to postanowiliśmy podjechać na downtown. Tam jest hotel na hotelu więc coś się musi udać. Słyszeliśmy dobre rzeczy o restauracjach w Marriott Marquis więc tam się udaliśmy. Jednym z kryteriów przy wyborze gdzie się zatrzymamy na przerwę było jak daleko hotel znajduje się od stacji metra. Więcej niż pięć minut, odpadało. Naprawdę tak nie przyjemnie jest tu na zewnątrz.

Znaleźliśmy hotel, znaleźliśmy bar ale na zewnątrz nad basenem. Ehhh…. zawsze coś. Niby maja wiatraki ale te wiatraki wieją ciepłym powietrzem. Zamówiliśmy po chłodnym piwku na ochłodę i zaczęliśmy gadać z barmanem. A on mówi…spróbujecie 2 i 3 piętro. Nie wiele musiał nas namawiać, pojechaliśmy na 3 i w końcu klimatyzacja. Tam niestety można nadal palić w barach i to było właśnie jedno z takich miejsc ale już woleliśmy zapach papierosów niż 50C upału. Na szczęście nadal było mało ludzi więc dym się jeszcze nie osadzał w powietrzu.

Temperatura naszego ciała do normalnych numerów i postanowiliśmy być odważni i wyjść na zewnątrz. Darek bardzo chciał dojść do wody. Było już koło godziny szóstej wieczorem więc teoretycznie powinno się ochładzać. Niestety to tylko teoretycznie. Czasem jak weszliśmy w jakieś bezwietrzną ulicę to czuliśmy się jakbyśmy otwarli piekarnik w domu i patrzyli do jego środka.

Doszliśmy do wody, tu już powinno wiać chłodem…ups, wcale tak się nie stało. Zrobiliśmy kółeczko i zawróciliśmy do Marriotta bo tam byliśmy umówieni ze znajomjmi na kolację.

Po wczorajszym mięsku wagyu stwierdziliśmy, że chcemy spróbować mięska z większym MB. Znalazłam steakhouse który serwował 5, 6-7 lub 7. Różna część mięsa i różne MB. Steakhouse nazywał się New York. Troszkę turystyczna nazwa ale miał bardzo dobre recenzje więc zdecydowaliśmy się spróbować. Na początku było bardzo miłe zaskoczenie bo była muzyka na żywo. Pani pięknie grała i śpiewała na fortepianie.

Zamówiliśmy steaki, każdy inny rodzaj i postanowiliśmy się podzielić. Choć w sumie zamówiliśmy całą krowę bo i kość na przystawkę się załapała. Kość nie przypadła nam do gustu ale steak zwłaszcza ten MB5 jak najbardziej. Już wiem czemu był najdroższy. Smakiem co prawda przypominał barszo dobre filet mingnon ale był dobry. To że się nazywa wagyu to chyba mała ściema.

Mięsko, mięskiem ale jakie noże do tego podawali, do wyboru do koloru.

Po pysznej kolacji niestety trzeba było się zbierać do hotelu a potem na lotnisko. Dziś a właściwie to jutro bo parę godzin po północy lecimy do Tanzanii. Nocny lot, niestety ale w Arusha już czeka na nas hotel więc jak tylko dojedziemy to odrazu w planie mamy spanie. Lotnisko było dość altywne pomimo, że północ. U nas o tej godzinie pomału widać jak wszystko zamykają, tu wyglądało jak środek dnia.

Previous
Previous

2025.05.21 Arusha, TZ (dzień 3)

Next
Next

2025.05.18-19 Doha, Qatar (dzień 1)