2025.05.22 Tarangire NP, TZ (dzień 4)
Dziś rozpoczynamy prawdziwe wakcje. O 9 rano odebrał nas przewodnik i wszystko się zaczęło.
A co się zaczęło? Safarii. Cały ten wyjazd jest z założeniem, że będziemy tydzień na safari, jeździć z parku do parku i oglądać zwierzątka.
Zanim jednak się dostaniemy do zwierzątek to musimy przejechać ok 3h niby asfaltem ale dość wyboistym, minąć parę wiosek, no i zaopatrzyć się na drogę w wodę, piwko i jakieś słodycze. Przewodnik wziął nas na zakupy do sklepu dla turystów. Czym się różni sklep dla turystów? Przede wszystkim cenami, potem wyborem a na koniec obsługą która jako tako mówi po angielsku i przyjmuje karty kredytowe.
W Tanzanii językiem urzędowym jest Suahili. Jest to też język wykładowy w państwowych szkołach. Angielski jest nauczany jako drugi język. W szkołach prywatnych jest dokładnie na odwrót. Tych co stać to wysyłają dzieci do szkół prywatnych ale nawet na biedniejszych jest presja aby wysyłali dzieci do szkół prywatnych. Biedniejsze dzieci widzą, że szkoły prywatne mają autobusy, lepsze mundurki itp i dzieciaki “strajkują”. Często mówią, że nie chcą iść do szkoły jeśli jest to szkoła państwowa.
Po wyjechaniu z Arusha wjechaliśmy w tereny Masajów. Masajowie to plemię wędrowne. Nie do końca wiadomo skąd przyszło, mówią że prawdopodobnie z północnej Afryki jak Egipt, Syria i tamte rejony. Prowadzą oni koczowniczy tryb życia. Dla nich bogactwo to krowy. W zależności ile masz krów tym bogatszy jesteś bo więcej możesz mieć żon a co za tym idzie, więcej dzieci. Najbogatsi z Masajów mają nawet po kilkadziesiąt żon a dzieci to pewnie sami nie zliczą. Krowy są dla nich wszystkim bo dają mleko i mięso a nawet domy. Masaje budują swoje domy, używając kupy krowy zamieszanej z błotem. Chodują też osiołki które potocznie zwie się Masaj Express bo używają ich tylko do transportu.
Do wiosek masajakich nie zajeżdżaliśmy bo my jakoś nie lubimy traktować ludzi jak małpki w zoo. Wiem, że niektórzy masaje na tym zarabiają ale jakoś czułabym się tam jak słoń w składzie porcelany. Ja tam wolę oglądać zwierzątka i czuć się jak zabłąkana mrówka.
Po około 2.5h jazdy nie do końca autostradą jaką my znamy dojechaliśmy do naszego pierwszego parku Tarangire. Park ten słynie ze słoni i baobabów. Są tam też inne zwierzęta i spokojnie można spotkać lwy, żyrafy, zebry i tysiące ptaków. No i niestety też muchę tse-tse dlatego musieliśmy unikać ubrań w kolorze niebieskim i czarnym bo podobno do nich najbardziej lgną.
Oczywiście zaraz na dzień dobry przywitały nas pawiany. Te to od razu zlatują się przy wjazdach do parków w miejscach gdzie są ludzie, otwarte okna i dachy w samochodach a przede wszystkim jedzenie które można komuś wyrwać. U nas z jedzeniem ciężko więc posilić u nas im się nie udało i zaczęli zjadać kwiatki.
Ja miałam wyobrażenie, że jak tylko wjadę do parku to baobaby i słonie będą się przeplatać tak, że po 10 minutach mi się znudzi. Z przyrodą jednak tak nie ma. Przyroda funkcjonuje w symbiozie a wszystko ma swoje miejsce i czas. Dlatego baobaby przeplatały się z innymi drzewami, ptaszki latały tam i spowrotem a słonie grzecznie chowały się w głębi parku, byleby z dala od ludzi.
Pomimo, że zwierzęta nie wiedzą co to jest samochód, widzą nas jako jedną wielką, dużą bryłę to jednak dźwięk za dużej ilości może ich trochę wkurzyć na tyle że odwrócą się tyłkiem i pójdą sobie gdzieś.
Dlatego dobry przwodnik z sokolim wzrokiem to podstawa dobrego safari. Kierowcy też porozumiewają się walkie-talkie i jak tylko znajdą jakiś ciekawy okaz to informują innych przez radio. Nam z tej informacji nie wiele by było bo nawet nie wiedzielibyśmy gdzie skręcić ale oni jakoś rozróżniają te wszystkie drogi. My nie wiele rozumieliśmy bo przez radio mówili w Swahili ale jak tylko kierowca przyspieszał to był dobry znak. I tak po jeżdżeniu po pustkowiu lądowaliśmy w miejscu gdzie jeep na jeepie był…tylko dlatego że były tam lwy.
Pamiętajcie, że my jesteśmy tu poza sezonem…co się musi dziać w sezonie to chyba przechodzi nasze wyobrażenie.
No ale jak tu nie być w Afryce i lwa nie zobaczyć. Niestety były one dość rozleniwione. Zwierzęta najbardziej są aktywne wieczorami, nocami i nad ranem. W południe wolą się wylegiwać w cieniu albo tak jak tu na mokrym, chłodniejszym piasku.
Po lwach przyszła pora na słonia. W końcu znaleźliśmy takiego pod baobabem. Potem słoni to było już tyle, że nawet się nie zatrzymywaliśmy. No chyba że było więcej niż pięć.
A było….jak na początku baliśmy się, że nie zobaczymy dużo zwierzaków tak potem słoń poganiał słonia a potem my goniliśmy te stada.
Dzięki temu, że mieszkamy w parku, w lodge Elephant’s Spring mogliśmy wjechać głębiej w park a dzięki temu mogliśmy znaleźć stada słoni, żyraf i pawiany.
Prawie cały dzień spędziliśmy w aucie. Najpierw dojazd do parku około dwóch godzin, potem jeżdżenie po parku około 6-7 godzin, z małą przerwą na lunch.
Na lunchu trzeba było uważać bo małpki na jedzenie polowały ostro. Nawet Darkowi wyrwały kurczaka z ręki. Cała akcja potrwała 5 sekund ale potem bardziej uważaliśmy i obserwowaliśmy jak małpki polują na jedzenie innych ludzi. Spryciarze nawet wiedziały jak rozerwać pudełko z sokiem.
Aktualnie w Afryce jest przejście z pory deszczowej na suchą. Pora sucha oficjalnie zaczyna się w czerwcu ale już teraz widzieliśmy, że zbiorniki wodne wysychały i niestety nie było jakiś oczek wody przy których gromadziły się zwierzęta. Była rzeka którą przejechaliśmy parę razy i nawet udało nam się zobaczyć buffalo.
Jednak słonie i żyrafy wygrały ilościowo. Na koniec w nagrodę pojawiła nam się tęcza… i to była wisienka na torcie.
Po tym to już tylko chcieliśmy pojechać do lodge, usiąść na tarasie i patrzyć na zwierzynę popijając piwko.
Lodge na maksa nas zaskoczył. Zaczęło się od przywitania piosenką a skończyło się ogniskiem i prysznicem na zewnątrz.
Tanzanczycy kochają muzykę, są bardzo weseli i ogólnie wyluzowani. Pole, pole (szpiesz się powoli) i Hakuna Matata (nie ma problemu) to ich ulubione hasła ale też styl życia.
I w tym o to afrykańskim spokojnym, wyluzowanym klimacie wyluzowaliśmy się na maksa do tego stopnia, że Darek postanowił wziąść prysznic na zewnątrz. Podobno przeżycie niesamowite. Jak się człowiek kompie pod milionem gwiazd, w krzakach słychać tylko odgłosy zwierzyny a nietoperze latają od ściany do drzew.
Ja jednak wybrałam ciepłe łóżeczko, moskitierę i spokój od latających wynalazków. Dobry sen to podstawa choć odgłosy dżungli obudziły nas o drugiej rano…zarówno mnie jak i naszą przyjaciółkę która była w pokoju obok. Czyli musiało to być coś większego…ale co to się nigdy nie dowiemy.