2025.05.25 Serengeti, TZ (dzień 7)

Wakacje z nami nie zawsze są łatwe, ale zawsze przyjemne. Ci co z nami podróżują wiedzą. Ale czy wstawanie o 5 rano naprawdę jest takie przyjemne? Wszystko zależy w jakim celu.

Na balon to nawet największe śpiochy wstaną. Jedna weteranka balonowa i dwóch totalnie początkujących ale bardzo podekscytowanych ludzików Masaj zaprowadził do auta, powiedział, że to dla nas i nas wywieźli, gdzieś w ciemny las. Nasz przewodnik nie jechał z nami. On nas dopiero odbierze po całej imprezie.

Po drodze, poza paroma oczami odbijającymi się w świetle reflektorów nie widzieliśmy nic. Nawet ciężko było po samych oczach stwierdzić co to za zwierzę. Zasada jest, że czerwone oczy to predator, zielone to roślinożerne zwierzę. Są jednak wyjątki i niektóre zwierzęta przechodzą ewolucję i ich oczy się wyostrzają na nocne światło przez co odbicie oczów w świetle jest czerwone. My widzieliśmy same zielone więc nawet nie mówiliśmy kierowcy żeby się zatrzymywał tylko jechał przed siebie. A miał kawałek. Do miejsca skąd miał odlatywać balon mieliśmy ok 45min.

Dojechaliśmy na miejsce gdzie balon już napełniali ciepłym powietrzem a dla nas przygotowana była kawka, herbatka i jakieś ciastka na zagrychę. Słońce jeszcze nie wstało. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się wystartować przed wschodem słońca ale niestety jedna grupa się spóźniła. Co to za grupa to aż szkoda mówić. Takie tam wynalazki co potem w balonie zamiast oglądać świat, robiły sobie zdjęcia własnej twarzy, i nawet się czesały co by wiatr za bardzo im fryzury nie zniszczył…różnych lokatorów ma pan Bóg. Tylko nigdy nie zrozumiem dlaczego oni wydają majątek, żeby całą godzinę lotu robić sobie selfie? Nie wszystkich da się zrozumieć.

Jak pisałam dla Darka i mnie był to pierwszy lot balonem. Tak że nas wszystko dziwiło. Na przykład to, że wsiadasz na leżąco. Balon jest dużo łatwiej “napompować” powietrzem jak leży i dopiero jak osiągnie odpowiednia temperaturę i ilość powietrza to się zaczyna podnosić. Wtedy też podnosi się kosz, już z ludźmi w środku. Bo od podniesienia do uniesienia jest tylko parę sekund.

Jak balon był już tak w połowie nadmuchany powiedzieli żebyśmy wchodzili do kosza. Dobrze, że były ławeczki to mogliśmy tak jakby leżeć z podkurczonymi nogami. Załadowanie 16 ludzi nie trwało długo a podekscytowanie zabiło jakikolwiek strach. Choć tak naprawdę nigdy jakoś się nie bałam. Ciekawość była największą emocją.

No i wystartowaliśmy, jak tylko unieśliśmy się trochę nad ziemią, pani kapitan pozwoliła nam wstać. I w końcu mogliśmy podziwiać park Serengeti z góry.

Wow… ja ogólnie lubię latanie i podziwianie świata z góry ale ta cisza jaka towarzyszy balonowi jest niesamowita. Od czasu do czasu tylko szumiało jak pilotka podgrzewała powietrze. A tak to cisza, zwierzęta pod nami, inne balony wokół nas i parę namiotów po drodze z budzącymi się właśnie ludźmi.

Gnu było najwięcej. W końcu jest ich ponad milion w tym parku. Wiecie, że nazwa gnu wzięła się z dźwięku jaki wydają? Posłuchajcie…

Fajnie się leciało, chciałoby się tak długo. Czasem lecieliśmy nisko i wtedy widzieliśmy masę zwierząt. Zazwyczaj gnu, zebry, słonie, ale były też hipcie.

Czasem wylatywaliśmy jednak dużo wyżej i wtedy można było naprawdę zobaczyć potęgę tego parku i te niekończące się płaszczyzny.

Szczerze to ja nawet nie wiem kiedy minęła ta godzina. Ja bym naprawdę chciała więcej.

Co było dla mnie takim największym wow… chyba migracja gnu. Tyle się o niej mówi, na Internecie oczywiście są profesjonalne zdjęcia które pokazują jak setki tysięcy gnu przekraczają rzekę Mara. Ale troszkę wątpiłam, że ja taką migrację zobaczę. We wrześniu jak gnu z parku Serengeti idzie do Masai Mara (właśnie przez rzekę) jest tyle ludzi, ceny są chore, że wszystko przestaje mieć sens. A żeby mieć to jedno życiowe ujęcie trzeba pewnie godzinami siedzieć w jednym miejscu i czekać.

Dlatego na tym wyjeździe nastawiałam się na piękne zdjęcia zwierząt ale migracja jakoś nie przeszła mi przez myśl. A przecież zwierzęta mają do pokonania kawał drogi więc w sumie czemu nie miałoby się tak złożyć, że akurat będą przechodzić tam gdzie my będziemy. No i się tak właśnie stało. Nie był to milion ale pare setek też fajne!

Przyszedł czas na lądowanie. Lądowanie nie jest w tym samym miejscu co start. Tak naprawdę, to nigdy nie wiadomo gdzie będzie lądowanie. Wszystko zależy od wiatrów i warunków. Lot zazwyczaj trwa od 45 min do godziny. Nasz był parę minut ponad godzinę ale niedosyt był. Przez cały czas jak my poruszaliśmy się z wiatrem to drogami śledziła nas karawana samochodów z całą załoga naziemną bo przecież wylądowanie to jedno a złożenie tego wszystkiego to parę godzin kolejnej pracy.

I tak oto na środku sawanny, gdzie lwy, gepardy, leopardy i inne zwierzaki są na wolności, wylądowaliśmy i kazali nam wyjść z kosza. Lądowanie było płynne, tym razem balon się nie przewrócił więc wyskakiwaliśmy z kosza. Dla nie wtajemniczonych balon nie ma drzwi co by ktoś przez przypadek w ciągu lotu ich nie otworzył.

Nie pytajcie czy tam było bezpiecznie bo nie wiem czy na to pytanie jest odpowiedź, ale myślę, że tradycyjna piosenka Tanzanii, Hakuna Matata (Nie Ma Problemu) wystraszyła wszystkie zwierzęta bo nic nie odważyło się podejść do tak zwariowanej ilości ludzi.

Lot balonem bez szampana to tak jak wizyta w Paryżu bez zjedzenia croissanta. Zarówno balon jak i szampan wynaleźli Francuzi więc połączenie jest od razu jasne. Ale wiąże się to też z tradycją która sięga XVIII wieku. Wtedy bowiem pierwsze balony unosiły się nad Francją. Aby jednak uspokoić przesądnych wieśniaków, którzy mogli wziąć unoszące się w powietrzy machiny za zły oman, pionierzy baloniarstwa wręczali im butelki szampana. Z czasem stało się to symbolem pomyślnego lądowania i celebracji udanego lotu. Dziś kieliszek szampana to toast za przygodę i ukłon w stronę historii oraz ducha odkrywców.

Na szampanie jednak przygoda się nie kończy. My czuliśmy się jakby już minęło pół dnia a tu dopiero była 8:30 rano. A jak 8:30 rano no to nic innego jak śniadanie by się w końcu przydało.

W niektórych hotelach nie ma często możliwości zamówienia omletu czy świeżo zrobionej jajecznicy a tu w Afryce, w środku jakiegoś parku, gdzie więcej jest zwierząt niż ludzi jest miejscówka gdzie serwują pełne śniadanie. Omlet, jajka sadzone a może jajecznica… wszystko jest robione na miejscu. Firma która to organizuje jest z Turcji więc pewnie doświadczenie mają bo w Kapadocji też latają ale i tak byłam w szoku, że w środku dziczy może być tyle cywilizacji.

Po śniadaniu odwieźli nas do centrum Serengeti, tak zwanego centrum powitań. Ile tam było ludzi… masakra. Normalnie jak na Marszałkowskiej w Warszawie. Tutaj też przylatują malutkie samoloty więc ogólnie wszyscy gdzieś się rozjeżdżają. Każdy każdego odbiera. Wow… nie wiedziałam, że tyle ludzi jest w tym parku, a my jesteśmy w słabym sezonie. No nic, szybko stamtąd uciekaliśmy do naszych żyrafek i hipciów.

Wskoczyliśmy do naszego samochodu i już z naszym kierowcą pojechaliśmy zwiedzać park dalej. Do lunchu mieliśmy trochę czasu więc na spokojnie, ale zawsze przygotowani ruszyliśmy szukać jakiś fajnych okazów.

Żyrafy były pierwsze. Nawet widzieliśmy jak pan żyrafa zalecał się do pani. Jakoś nie była zainteresowana ale podchody były.

Potem był słoń co miał bardzo ciężką noc… i któremu przerwaliśmy drzemkę, bo jak się zjechało więcej aut to poszedł gdzieś do spokojniejszego miejca.

Ale ja czekałam na hipcie. Przewodnik obiecał, że będą. A ja chciałam wreszcie zobaczyć z bliska te brzydale.

Paskudy nie? Ale ich tam było dużo. Podjechaliśmy pod rzekę i jak Kim obiecał tak było… hipcie przyszły na umówione spotkanie. Te potężne brzydale ważą między 1.5-3 ton. Są roślinożerne ale jednocześnie zabijają najwięcej ludzi.

Hipopotamy spędzają prawie cały dzień w wodzie chłodząc się. Pożywiają się w nocy zjadając około 35kg trawy. Co nie jest tak źle bo żółwie na Galapagos są mniejsze a jedzą tyle samo trawy. Hipcie jednak nie są takie niewinne. Jak złapią cię w szczękę to po tobie i każdym innym zwierzęciu. Dlatego są najbardziej śmiertelnym zwierzęciem. One zabijają, żeby bronić swoje terytorium więc jak coś albo ktoś wejdzie do wody nie wiedząc, że hippo jest w środku to ma bardzo małe szanse. Jedno chapnięcie i po człowieku albo zwierzęciu. Hipopotamy wychodzą poza park i nie mają problemów, żeby zbliżać się do wiosek czy chłodzić się w rzekach z których ludzie też czasem korzystają. One nie mają… ludzie mają za to potężny problem.

Mi się marzyło zobaczyć tą ich słynną szczękę i uzębienie. Oczywiście z odległości. Ale niestety czekaliśmy z 15 minut ale żaden nie chciał ziewać. No nic będzie powód, żeby wrócić. Taplały się tylko w tej wodzie, polewały się i wzdychały ale poza tym to zero akcji. Choć w sumie się nie dziwię. Chyba było z 30C więc nawet nam nie wiele się chciało. A podobno one mają skórę bardzo wrażliwą jak ludzie, tylko nie mają kremu z filtrem. Przy takim słońcu my się smarujemy albo chowamy się w zacienionych barach, one muszą się chować w wodzie. I właśnie teraz zrozumiałam dlaczego w Stanach na bary mówi się “water hole” czyli dziura z wodą.

I to by było chyba na tyle z naszej listy zwierząt. Zwierzęta można oglądać godzinami i tak naprawdę nie nudzi się to. Nasz przewodnik już jeździ 12 lat i mówi, że nadal go cieszą zwierzaki. Ale te fajne zwierzaki a nie te dwunożne.

Kolejka, żeby zobaczyć leoparda. Ooo… czyli częściej tu jednak występuje. Zdziwiłam się, że dwa dni pod rząd mieliśmy szczęście go zobaczyć. Ale po wczorajszych idealnych kadrach dziś już nie byliśmy tak bardzo podekscytowani jak inni którzy się tu przepychali. Jak rasowi turyści, zrobiliśmy zdjęcie i pojechaliśmy w kierunku hotelu na lunch.

Po drodze jeszcze przewodnik wypatrzył krokodyla. Jak on to zrobił to do dziś nie wiem. Taki kamuflaż a on jednak go jakoś zobaczył.

Kolejne leniwe zwierzę. Same śpiochy w tej Afryce nie? Prawda jest taka, że im bardziej drapieżne zwierzę tym więcej snu potrzebuje. Taka żyrafa nie wiele od 30 min to max 2h. Zebra pod 2h na dobę podciągnie. Za to lew… ten to śpi 18-20h, a krokodyl 13-15. Widzicie zależność? Jak jesteś ofiarą to mało śpisz bo musisz non-stop czuwać czy jakieś zwierzę cię nie zaatakuje. Jak jesteś predatorem to śpisz mało bo nie dość, że się mniej boisz, to jeszcze musisz więcej myśleć, żeby zaplanować jak tu upolować sobie kolację. Nie bez podstaw lew jest uznawany za jedno z mądrzejszych zwierząt a żyrafa niestety z tych głupszych.

Dziś lunch zamówiliśmy sobie w hotelu a nie na wynos. Mieliśmy ochotę na coś ciepłego a też nie wiedzieliśmy jak zmęczeni będziemy po lunchu. Jednak wstawanie przed 5 rano dało się odczuć i kolektywnie przy 2 piwie stwierdziliśmy, że na dziś wystarczy jeżdżenia i choć jedno popołudnie chcemy spędzić w hotelu wypatrując zwierzyny.

Wszystkie hotele w których byliśmy mają piękne tarasy, baseny, widoki i nie są ogrodzone. Więc teoretycznie zwierzęta powinny podchodzić. Niestety większość z nich jest położona na zboczach co mniej zachęca zwierzęta do wdrapywania się. Ale z dobrym sprzętem odległość nie jest najgorsza więc po lunchu zajęliśmy miejsce na tarasie i czekaliśmy.

Przyszła tylko małpka ale niestety większe zwierzęta, antylopy, słonie, widzieliśmy tylko z odległości. Nic nie szkodzi. I tak fajnie było sobie odpocząć i powspominać na spokojnie lot balonem.

Nasz hotel ma ciekawie zrobioną recepcję i restaurację. W centralnej części nie ma dachu. Jadalnia jest zrobiona na formie koła i tylko po obrzeżach jest dach a w środku nie ma. Super, żeby oglądać gwiazdy, odświeżające jak pada deszcz (tak jak wczoraj) ale zastanawiało mnie jedno… Czy tamtędy nie będą wskakiwać małpy?

Zdjęcie z wczoraj

Widocznie nie wskakują bo jedzenia nam nikt nie kradł przez ostatnie dni. Jutro znów w drogę. Kończymy przygodę z safari i jedziemy nad jezioro Natron. Dlatego dobrze się złożyła, że dziś jeden dzień mogliśmy naprawdę skorzystać z hotelu, poleniuchować, przeglądnąć setki zdjęć i część skasować. Pogoda też nam super dopisała. Po wczorajszym deszczu nie było ani śladu. Dziś lało ale gdzie indziej. Kilkadziesiąt kilometrów od nas… ale na tych przestrzeniach to widać na odległość.

Next
Next

2025.05.24 Serengeti, TZ (dzień 6)