Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.

Tanzania Ilona Tanzania Ilona

2025.05.25 Serengeti, TZ (dzień 7)

Wakacje z nami nie zawsze są łatwe, ale zawsze przyjemne. Ci co z nami podróżują wiedzą. Ale czy wstawanie o 5 rano naprawdę jest takie przyjemne? Wszystko zależy w jakim celu.

Na balon to nawet największe śpiochy wstaną. Jedna weteranka balonowa i dwóch totalnie początkujących ale bardzo podekscytowanych ludzików Masaj zaprowadził do auta, powiedział, że to dla nas i nas wywieźli, gdzieś w ciemny las. Nasz przewodnik nie jechał z nami. On nas dopiero odbierze po całej imprezie.

Po drodze, poza paroma oczami odbijającymi się w świetle reflektorów nie widzieliśmy nic. Nawet ciężko było po samych oczach stwierdzić co to za zwierzę. Zasada jest, że czerwone oczy to predator, zielone to roślinożerne zwierzę. Są jednak wyjątki i niektóre zwierzęta przechodzą ewolucję i ich oczy się wyostrzają na nocne światło przez co odbicie oczów w świetle jest czerwone. My widzieliśmy same zielone więc nawet nie mówiliśmy kierowcy żeby się zatrzymywał tylko jechał przed siebie. A miał kawałek. Do miejsca skąd miał odlatywać balon mieliśmy ok 45min.

Dojechaliśmy na miejsce gdzie balon już napełniali ciepłym powietrzem a dla nas przygotowana była kawka, herbatka i jakieś ciastka na zagrychę. Słońce jeszcze nie wstało. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się wystartować przed wschodem słońca ale niestety jedna grupa się spóźniła. Co to za grupa to aż szkoda mówić. Takie tam wynalazki co potem w balonie zamiast oglądać świat, robiły sobie zdjęcia własnej twarzy, i nawet się czesały co by wiatr za bardzo im fryzury nie zniszczył…różnych lokatorów ma pan Bóg. Tylko nigdy nie zrozumiem dlaczego oni wydają majątek, żeby całą godzinę lotu robić sobie selfie? Nie wszystkich da się zrozumieć.

Jak pisałam dla Darka i mnie był to pierwszy lot balonem. Tak że nas wszystko dziwiło. Na przykład to, że wsiadasz na leżąco. Balon jest dużo łatwiej “napompować” powietrzem jak leży i dopiero jak osiągnie odpowiednia temperaturę i ilość powietrza to się zaczyna podnosić. Wtedy też podnosi się kosz, już z ludźmi w środku. Bo od podniesienia do uniesienia jest tylko parę sekund.

Jak balon był już tak w połowie nadmuchany powiedzieli żebyśmy wchodzili do kosza. Dobrze, że były ławeczki to mogliśmy tak jakby leżeć z podkurczonymi nogami. Załadowanie 16 ludzi nie trwało długo a podekscytowanie zabiło jakikolwiek strach. Choć tak naprawdę nigdy jakoś się nie bałam. Ciekawość była największą emocją.

No i wystartowaliśmy, jak tylko unieśliśmy się trochę nad ziemią, pani kapitan pozwoliła nam wstać. I w końcu mogliśmy podziwiać park Serengeti z góry.

Wow… ja ogólnie lubię latanie i podziwianie świata z góry ale ta cisza jaka towarzyszy balonowi jest niesamowita. Od czasu do czasu tylko szumiało jak pilotka podgrzewała powietrze. A tak to cisza, zwierzęta pod nami, inne balony wokół nas i parę namiotów po drodze z budzącymi się właśnie ludźmi.

Gnu było najwięcej. W końcu jest ich ponad milion w tym parku. Wiecie, że nazwa gnu wzięła się z dźwięku jaki wydają? Posłuchajcie…

Fajnie się leciało, chciałoby się tak długo. Czasem lecieliśmy nisko i wtedy widzieliśmy masę zwierząt. Zazwyczaj gnu, zebry, słonie, ale były też hipcie.

Czasem wylatywaliśmy jednak dużo wyżej i wtedy można było naprawdę zobaczyć potęgę tego parku i te niekończące się płaszczyzny.

Szczerze to ja nawet nie wiem kiedy minęła ta godzina. Ja bym naprawdę chciała więcej.

Co było dla mnie takim największym wow… chyba migracja gnu. Tyle się o niej mówi, na Internecie oczywiście są profesjonalne zdjęcia które pokazują jak setki tysięcy gnu przekraczają rzekę Mara. Ale troszkę wątpiłam, że ja taką migrację zobaczę. We wrześniu jak gnu z parku Serengeti idzie do Masai Mara (właśnie przez rzekę) jest tyle ludzi, ceny są chore, że wszystko przestaje mieć sens. A żeby mieć to jedno życiowe ujęcie trzeba pewnie godzinami siedzieć w jednym miejscu i czekać.

Dlatego na tym wyjeździe nastawiałam się na piękne zdjęcia zwierząt ale migracja jakoś nie przeszła mi przez myśl. A przecież zwierzęta mają do pokonania kawał drogi więc w sumie czemu nie miałoby się tak złożyć, że akurat będą przechodzić tam gdzie my będziemy. No i się tak właśnie stało. Nie był to milion ale pare setek też fajne!

Przyszedł czas na lądowanie. Lądowanie nie jest w tym samym miejscu co start. Tak naprawdę, to nigdy nie wiadomo gdzie będzie lądowanie. Wszystko zależy od wiatrów i warunków. Lot zazwyczaj trwa od 45 min do godziny. Nasz był parę minut ponad godzinę ale niedosyt był. Przez cały czas jak my poruszaliśmy się z wiatrem to drogami śledziła nas karawana samochodów z całą załoga naziemną bo przecież wylądowanie to jedno a złożenie tego wszystkiego to parę godzin kolejnej pracy.

I tak oto na środku sawanny, gdzie lwy, gepardy, leopardy i inne zwierzaki są na wolności, wylądowaliśmy i kazali nam wyjść z kosza. Lądowanie było płynne, tym razem balon się nie przewrócił więc wyskakiwaliśmy z kosza. Dla nie wtajemniczonych balon nie ma drzwi co by ktoś przez przypadek w ciągu lotu ich nie otworzył.

Nie pytajcie czy tam było bezpiecznie bo nie wiem czy na to pytanie jest odpowiedź, ale myślę, że tradycyjna piosenka Tanzanii, Hakuna Matata (Nie Ma Problemu) wystraszyła wszystkie zwierzęta bo nic nie odważyło się podejść do tak zwariowanej ilości ludzi.

Lot balonem bez szampana to tak jak wizyta w Paryżu bez zjedzenia croissanta. Zarówno balon jak i szampan wynaleźli Francuzi więc połączenie jest od razu jasne. Ale wiąże się to też z tradycją która sięga XVIII wieku. Wtedy bowiem pierwsze balony unosiły się nad Francją. Aby jednak uspokoić przesądnych wieśniaków, którzy mogli wziąć unoszące się w powietrzy machiny za zły oman, pionierzy baloniarstwa wręczali im butelki szampana. Z czasem stało się to symbolem pomyślnego lądowania i celebracji udanego lotu. Dziś kieliszek szampana to toast za przygodę i ukłon w stronę historii oraz ducha odkrywców.

Na szampanie jednak przygoda się nie kończy. My czuliśmy się jakby już minęło pół dnia a tu dopiero była 8:30 rano. A jak 8:30 rano no to nic innego jak śniadanie by się w końcu przydało.

W niektórych hotelach nie ma często możliwości zamówienia omletu czy świeżo zrobionej jajecznicy a tu w Afryce, w środku jakiegoś parku, gdzie więcej jest zwierząt niż ludzi jest miejscówka gdzie serwują pełne śniadanie. Omlet, jajka sadzone a może jajecznica… wszystko jest robione na miejscu. Firma która to organizuje jest z Turcji więc pewnie doświadczenie mają bo w Kapadocji też latają ale i tak byłam w szoku, że w środku dziczy może być tyle cywilizacji.

Po śniadaniu odwieźli nas do centrum Serengeti, tak zwanego centrum powitań. Ile tam było ludzi… masakra. Normalnie jak na Marszałkowskiej w Warszawie. Tutaj też przylatują malutkie samoloty więc ogólnie wszyscy gdzieś się rozjeżdżają. Każdy każdego odbiera. Wow… nie wiedziałam, że tyle ludzi jest w tym parku, a my jesteśmy w słabym sezonie. No nic, szybko stamtąd uciekaliśmy do naszych żyrafek i hipciów.

Wskoczyliśmy do naszego samochodu i już z naszym kierowcą pojechaliśmy zwiedzać park dalej. Do lunchu mieliśmy trochę czasu więc na spokojnie, ale zawsze przygotowani ruszyliśmy szukać jakiś fajnych okazów.

Żyrafy były pierwsze. Nawet widzieliśmy jak pan żyrafa zalecał się do pani. Jakoś nie była zainteresowana ale podchody były.

Potem był słoń co miał bardzo ciężką noc… i któremu przerwaliśmy drzemkę, bo jak się zjechało więcej aut to poszedł gdzieś do spokojniejszego miejca.

Ale ja czekałam na hipcie. Przewodnik obiecał, że będą. A ja chciałam wreszcie zobaczyć z bliska te brzydale.

Paskudy nie? Ale ich tam było dużo. Podjechaliśmy pod rzekę i jak Kim obiecał tak było… hipcie przyszły na umówione spotkanie. Te potężne brzydale ważą między 1.5-3 ton. Są roślinożerne ale jednocześnie zabijają najwięcej ludzi.

Hipopotamy spędzają prawie cały dzień w wodzie chłodząc się. Pożywiają się w nocy zjadając około 35kg trawy. Co nie jest tak źle bo żółwie na Galapagos są mniejsze a jedzą tyle samo trawy. Hipcie jednak nie są takie niewinne. Jak złapią cię w szczękę to po tobie i każdym innym zwierzęciu. Dlatego są najbardziej śmiertelnym zwierzęciem. One zabijają, żeby bronić swoje terytorium więc jak coś albo ktoś wejdzie do wody nie wiedząc, że hippo jest w środku to ma bardzo małe szanse. Jedno chapnięcie i po człowieku albo zwierzęciu. Hipopotamy wychodzą poza park i nie mają problemów, żeby zbliżać się do wiosek czy chłodzić się w rzekach z których ludzie też czasem korzystają. One nie mają… ludzie mają za to potężny problem.

Mi się marzyło zobaczyć tą ich słynną szczękę i uzębienie. Oczywiście z odległości. Ale niestety czekaliśmy z 15 minut ale żaden nie chciał ziewać. No nic będzie powód, żeby wrócić. Taplały się tylko w tej wodzie, polewały się i wzdychały ale poza tym to zero akcji. Choć w sumie się nie dziwię. Chyba było z 30C więc nawet nam nie wiele się chciało. A podobno one mają skórę bardzo wrażliwą jak ludzie, tylko nie mają kremu z filtrem. Przy takim słońcu my się smarujemy albo chowamy się w zacienionych barach, one muszą się chować w wodzie. I właśnie teraz zrozumiałam dlaczego w Stanach na bary mówi się “water hole” czyli dziura z wodą.

I to by było chyba na tyle z naszej listy zwierząt. Zwierzęta można oglądać godzinami i tak naprawdę nie nudzi się to. Nasz przewodnik już jeździ 12 lat i mówi, że nadal go cieszą zwierzaki. Ale te fajne zwierzaki a nie te dwunożne.

Kolejka, żeby zobaczyć leoparda. Ooo… czyli częściej tu jednak występuje. Zdziwiłam się, że dwa dni pod rząd mieliśmy szczęście go zobaczyć. Ale po wczorajszych idealnych kadrach dziś już nie byliśmy tak bardzo podekscytowani jak inni którzy się tu przepychali. Jak rasowi turyści, zrobiliśmy zdjęcie i pojechaliśmy w kierunku hotelu na lunch.

Po drodze jeszcze przewodnik wypatrzył krokodyla. Jak on to zrobił to do dziś nie wiem. Taki kamuflaż a on jednak go jakoś zobaczył.

Kolejne leniwe zwierzę. Same śpiochy w tej Afryce nie? Prawda jest taka, że im bardziej drapieżne zwierzę tym więcej snu potrzebuje. Taka żyrafa nie wiele od 30 min to max 2h. Zebra pod 2h na dobę podciągnie. Za to lew… ten to śpi 18-20h, a krokodyl 13-15. Widzicie zależność? Jak jesteś ofiarą to mało śpisz bo musisz non-stop czuwać czy jakieś zwierzę cię nie zaatakuje. Jak jesteś predatorem to śpisz mało bo nie dość, że się mniej boisz, to jeszcze musisz więcej myśleć, żeby zaplanować jak tu upolować sobie kolację. Nie bez podstaw lew jest uznawany za jedno z mądrzejszych zwierząt a żyrafa niestety z tych głupszych.

Dziś lunch zamówiliśmy sobie w hotelu a nie na wynos. Mieliśmy ochotę na coś ciepłego a też nie wiedzieliśmy jak zmęczeni będziemy po lunchu. Jednak wstawanie przed 5 rano dało się odczuć i kolektywnie przy 2 piwie stwierdziliśmy, że na dziś wystarczy jeżdżenia i choć jedno popołudnie chcemy spędzić w hotelu wypatrując zwierzyny.

Wszystkie hotele w których byliśmy mają piękne tarasy, baseny, widoki i nie są ogrodzone. Więc teoretycznie zwierzęta powinny podchodzić. Niestety większość z nich jest położona na zboczach co mniej zachęca zwierzęta do wdrapywania się. Ale z dobrym sprzętem odległość nie jest najgorsza więc po lunchu zajęliśmy miejsce na tarasie i czekaliśmy.

Przyszła tylko małpka ale niestety większe zwierzęta, antylopy, słonie, widzieliśmy tylko z odległości. Nic nie szkodzi. I tak fajnie było sobie odpocząć i powspominać na spokojnie lot balonem.

Nasz hotel ma ciekawie zrobioną recepcję i restaurację. W centralnej części nie ma dachu. Jadalnia jest zrobiona na formie koła i tylko po obrzeżach jest dach a w środku nie ma. Super, żeby oglądać gwiazdy, odświeżające jak pada deszcz (tak jak wczoraj) ale zastanawiało mnie jedno… Czy tamtędy nie będą wskakiwać małpy?

Zdjęcie z wczoraj

Widocznie nie wskakują bo jedzenia nam nikt nie kradł przez ostatnie dni. Jutro znów w drogę. Kończymy przygodę z safari i jedziemy nad jezioro Natron. Dlatego dobrze się złożyła, że dziś jeden dzień mogliśmy naprawdę skorzystać z hotelu, poleniuchować, przeglądnąć setki zdjęć i część skasować. Pogoda też nam super dopisała. Po wczorajszym deszczu nie było ani śladu. Dziś lało ale gdzie indziej. Kilkadziesiąt kilometrów od nas… ale na tych przestrzeniach to widać na odległość.

Read More
Tanzania Ilona Tanzania Ilona

2025.05.24 Serengeti, TZ (dzień 6)

W końcu dojechaliśmy do najsłynniejszego parku narodowego na świecie. No może nie na świecie bo na pewno Grand Canyon czy Yellowstone pobija rekordy ale na pewno Serengeti jest tym parkiem o którym się mówi najczęściej jak się myśli o safarii.

Przypatrzcie się dobrze drzewu bo coś tam śpi…

Serengeti jest najstarszym parkiem w Tanzanii. Serengeti znaczy niekończące się przestrzennie i rzeczywiście takie było moje pierwsze skojarzenie. Niekończące się płaskie tereny na których żyją miliony zwierząt.

Zanim jednak wjechaliśmy do parku musieliśmy wyjechać z Ngorongon. Już nie wjeżdżaliśmy na dół do krateru tylko brzegiem kadery objechaliśmy park i ruszyliśmy do bramy Serengeti. Pomimo, że te parki graniczą ze sobą to dojazd do bramy zajął nam prawie 3h. Takie tu są odległości i warunki dróg.

Najpierw w jakiś mgłach, potem jakimiś lasami i gąszczami, a na koniec wjechaliśmy w trochę sawanny krajobraz. Droga z Serengetii do Ngorongoron jest normalnie uczęszczaną drogą. Po kraterze można jeździć bez potrzeby biletu do parku a że nie ma tu wiele innych dróg to ciężarówki nas mijały co jakiś czas.

To właśnie tu, niedaleko bramy wjazdowej do Serengeti, w miejscu gdzie Ngorongon łączy się z Serengeti potężne ilości gnu, zebr i innych antylop przebywają w porze deszczowej od grudnia do maja. Jest to miejsce które gnu wybrały na rodzenie potomstwa. W maju kiedy kończy się pora deszczowa zwierzęta migrują na północ. Jest to znane jako wielka migracja, bo jest największa migracja zwierząt lądowych. Zwierzęta migrują za trawą i wodą. A potęga tej migracji jest zarówno w ilości pojedynczych jednostek jak i różnorodności gatunków.

Zwierzęta migrują zgodnie z kierunkiem zegara. Najpierw na zachód, północ, wschód i południe. Cały cykl zajmuje im rok i dzieki temu Serengetii nigdy nie zniknie, umrze. Przemieszczanie zwierząt sprawia, że trawa ma szanse odrosnąć, zwierzęta nawożą różne części parku i wszystko się ładnie harmonizuje. W okolicy sierpnia/września zwierzęta przechodzą rzekę i dochodzą do parku Masai Mara w Kenya. Park ten graniczy z Serengeti a że zwierzęta nie znają granic to wrzesień jest dobrym okresem odwiedzenia tamtego parku. Niestety wiele ludzi ma ten pomysł i z tego co słyszeliśmy jest tam zdecydowanie za dużo turystów, korki, tłumy aut próbujących zrobić zdjęcie. Podobno to co my widzieliśmy w niektórych miejscach na tym wyjeździe to nic. A nam się wydawało, że to już jest wariactwo.

Pierwsze wrażenie o Serengeti było...wow ale to duże i płaskie....jakim cudem znajdziemy tu jakieś zwierzęta.

Kilka aut wjechało do parku w podobnym czasie i rozjechało się w różnych kierunkach tak że kilometrami nie widzieliśmy, nikogo. Po jakimś czasie zaczęły pojawiać się antylopy albo gnu. My jednak szukaliśmy mniej licznych okazów jak lwów, hien, gepardów, hipopotamów czy nosorożców.

Hiena okazała się być najłatwiejsza do znalezienia. Wjechaliśmy w rejony skał i jeździliśmy w sumie od jednej do drugiej w nadziei, że coś wypatrzymy. Wypatrzyliśmy tylko hieny ale za to dwa rodzaje.

Hieny kojarzą się z padlinożernymi zwierzętami więc miałam nadzieję, że jak hiena to i lew powinien być w okolicy. Przewodnik jednak wyprowadził nas z błędu i objaśnił, że hieny same w sobie są bardzo dobrymi łowczymi i w grupie mogą napaść nawet lwa. Później widzieliśmy parę razy jak hieny śledziły lwy czy geparty.

Troszkę czuliśmy rozczarowanie bo jeździliśmy ok 2h i widzieliśmy tylko jakieś trawiaste zwierzęta (zebra, gnu, antylopy) i hieny. Hieny są ciekawym okazem ale są brzydkie więc nie ma przyjemności ich za długo oglądać.

Nagle nasz kierowca coś pogadał przez radio, depnął na gaz i ruszył przed siebie. My tylko się popatrzyliśmy na siebie, usiedliśmy grzecznie w fotelach i czekaliśmy podekscytowani co fajnego wynaleźli.

A wynaleźli geparda i to nawet trzy. Mama i dwojka już dość dużych dzieci. Wow...super bo to było jedno z moich marzeń, nie spełnionych za pierwszym razem na safari na którym byłam z 10 lat temu.

Gepard i leopard są na pierwszy rzut oka dość podobne ale dla ludzi bardziej zorientowanych różnią się dość mocno. Leopard jest silniejsz, ma mocniejszą skórę, umie chodzić po drzewach i ogólnie lubi mieszkać na drzewach. Tam też znosi swoje padliny które podjada jak jest głodny. Śmiałam się, że na jednym drzewie ma sypialnię a na drugim kuchnię.

Leoparda jest bardzo trudno znaleźć więc póki co musieliśmy się zadowolić gepartem. Po gepartach pojechaliśmy dalej szukać jakiejś fajnej zwierzyny ale jakoś nic nie było więc postanowiliśmy zrobić sobie przerwę na lunch. Tak, dokładnie w środku Serengeti gdzie lwy, geparty, słonie i inne zwierzęta są na wolności. Aby wyjście z auta było możliwe trzeba znaleźć miejsce osłonięte co najmniej z dwóch stron. Jest to najczęściej zagajnik. Potem trzeba je objechać dwa razy i upewnić się że nikt (żadne zwierzę) nie dotarło tam przed nami. A na koniec trzeba zachować zasadę 3 sekund. To znaczy że od auta można się oddalać ile człowiek chce. Ale jak przewodnik zagwizda to mamy tylko 3 sekundy, żeby dobiec do auta. Tak więc było fajnie ale dreptaliśmy w około auta jak przyklejone muchy do miodu.

Coraz bardziej aktywni przez walkie-talkie byli kierowcy z innych aut. Ogólnie to znaczyło że coś gdzieś jest. Pytanie zawsze tylko pozostawało czy zdążymy tam podjechać zanim zwierzę ucieknie.

Wróciliśmy do gepartów…te można oglądać godzinami więc tak bardzo nie narzekaliśmy. Kierowca bardzo chciał nam udowodnić, że geparty wskakują na auta. Hmmm…a ja się misia boję w górach. Chyba muszę moją skalę trochę zmienić.

Geparty wskakują na auta bo z góry lepiej im się ogląda teren. Ten okaz miał ze sobą dwójkę malutkich dzieci i zdecydowanie był głodny. Tak to już jest….mama musi całą rodzinkę nakarmić.

Jak wskoczyła na auto to trochę się wystraszyłam. Z jednej strony jest to przeżycie ale z drugiej uważam, że zwierzęta trzeba trzymać na dystans bo jak się zaczną do nas zbliżać to może być niebezpiecznie. Lepiej trzymać nasze światy na dystans. Na szczęście ona nie była zainteresowana nami tylko jakimś obiadkiem.

Małe zwierzątka są cudowne. Takie niewinne, pocieszne. Małe geparty zdecydowanie były wisienką na torcie ale zaraz po nich pojechaliśmy do lwów a tam też były maleństwa.

Słodziaki nie? Cała rodzinka lwów nam się trafiła. Małe rozrabiały, bawiły się, gryzły ogon mamie itp. Mamy za to były dość cierpliwie i godziły się że dzieci im na głowę wchodziły.

U lwów podobno wszystkie lwice wychowują i karmią wszystkie młode. Jest to model dość rodzinny oparty na dużej współpracy.

Męskie osobniki natomiast wylegiwały się z daleka od całej rodziny. Podobno to byli bracia. Nie wiem jak nasz przewodnik to poznał ale nie mam powodów, żeby mu nie ufać.

Dobrze, że te nie chciały wskakiwać do auta. One już chyba nie są tak przyjazne jak geparty.

Wow….moje obawy, że nie wypatrzymy tu zwierząt okazały się błędne a nasz przewodnik okazał się super wyszukiwaczem. Lista pięknych okazów nam się ładnie zapełniała. Chcieliśmy jeszcze zobaczyć hipcie ale Kim powiedział, że to jutro. Umówił się z nimi na jutro rano. Ok, miejmy nadzieję, że hipcie się pojawią w umówionym miejscu. Nosorożec był kolejny na naszej liście ale niestety tu jest ich mało więc szanse są nikłe. No to został leopard.

No i się udało. Akcją przy leopardzie przewodnik nas rozbroił i zyskał jeszcze więcej punktów w naszych oczach. Podjechaliśmy pod leoparda jako jedni z ostatnich. Zajęliśmy miejsce i ładnie go podziwialiśmy z odległości. Niestety leopard miał wszystkich w nosie i spał sobie obrócony tyłem do nas.

Spytaliśmy się więc czy możemy podjechać troszkę do z drugiej strony. Kierowca powiedział, że nie bardzo ale zapalił silnik. Stwierdziliśmy, ok, coś wymyśli, będziemy mieć parę sekund ale damy rade. Uzbrojeni w aparaty czekaliśmy na idealny kadr, wjechał trochę, potem się wycofał i wtedy rozpętała się wielka dyskusja po Swahili. Już nie na walki-talkie tylko wszyscy kierowcy zaczęli się przekrzykiwać przez otwarte okna. Upss… stwierdziliśmy, mamy nadzieję, że nasz kierowca nie będzie miał problemów.

Dyskusja była zawzięta aż w końcu wjechaliśmy, okrążyliśmy drzewa a za nami każde inne auto zrobiło to samo. Wow… fajnie jest mieć kierowcę co jest ten pierwszy, ten odważniejszy za którym pójdą inni. Jak się okazało, to dyskusja była czy wszyscy czy nikt wjeżdża. Jedno auto stało oddalone i mówiło, że nie naniesie na nich ale wtedy pojawia się pytanie, no to czemu nie jedziesz z nami, albo czemu tam stoisz. Jak tamto auto dołączyło do nas i każdy naruszył trochę zasady to już było lepiej… jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Myślę, że nie tylko my się cieszyliśmy z takiego zbliżenia, każdy turysta był pewnie wdzięczny, że ktoś się odważył. A my się cieszyliśmy, że mamy najbardziej cool przewodnika!

Dzień dobiegał końca a do tego zaczynało padać. W Tanzanii ludzie nie rozumieją, że dzień może mieć różną długość. Tanzania leży na południowej półkuli ale wystarczająco blisko równika, żeby ich dzień zawsze trwał od 6 do 18. Idealne 12h. Dlatego kolacje zawsze były o 19:30 a koło 18 zaczynaliśmy kierować się w kierunku lodge. Dziś śpimy w namiotach… mam tylko nadzieję, że z drzwiami a nie zapinane na zamek.

Domki okazały się super. Przestrzenne, z drzwiami, oknami i pełnym wyposażeniem. W parkach w Tanzanii masz trzy rodzaje pozwoleń na zabudowę. Zabudowa stała - można mieć 100% wymurowane ściany, poł przenośna - czyli ścianki bardziej z płótna namiotowego ale dość mocne i dachy ze słomy i przenośna czyli dość duże namioty. W każdej jednak zabudowie jest łazienka i albo dają ścianki z drewna albo w pół przenośnej normalnie są murowane ściany i tylko sypialnia ma ściany z płótna. Ogólnie to są bardzo dobre noclegi a nie to co nam przychodzi na myśl jak mówimy namioty.

Ale się rozlało. Deszcze w Afryce… prawie jak w piosence Toto - Africa. Pomimo parasoli zanim doszliśmy do pokoi byliśmy przemoczeni. Szybka zmiana spodni i znów przez błoto na kolację. Ale fajnie orzeźwiający deszcz był. Mam tylko nadzieję, że jutro nie będzie padać bo jutro lecimy balonem. Trochę mało przyjemny byłby lot w balonie jakby cały czas padało, o ile w ogóle by poleciał.

Read More