Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 23
- Chile 9
- Czechy 2
- Dania 3
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 19
- Portugalia 9
- Qatar 4
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- Tanzania 10
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 65
- USA - Nowy Jork 38
- USA: Northeast 54
- USA: Northwest 25
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 69
- Watykan 1
- Włochy 11
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2025.09.18-22 Polska & Kopenhaga, DK
Od gór do morza. Tak ciągnie się Polska i tak ciągną się nasze wakacje. Byliśmy na Łysej Polanie, przejeżdżaliśmy przez środek (Łódź) i byliśmy nad morzem w Kołobrzegu. Więc jakby na to nie patrzeć to zwiedziliśmy całą Polskę. I pomimo, że tu się urodziliśmy i wychowaliśmy to nadal są miejsca które odkrywamy.
Lubię jak dojeżdżamy do Bornego Sulinowa. Droga tam jest długa, i chce się jak najdłużej zostać na autostradzie, ale jak się już z niej zjedzie, to pojawiają się łąki, pola, jeziora i drzewa… nic więcej. Nie ma miast, nie ma blokowisk, biurowców, jest tylko przestrzeń i bardzo ładne zachody słońca.
W Bornym spędzamy co roku parę dni. Chodzimy po lesie, zbieramy grzyby jak są a czasem nawet uda się zrobić ognisko.
Nigdy nie byliśmy grzybiarzami ale lubimy je jeść, lubimy chodzić po lesie i tylko jeśli jest ktoś z nami, kto potrafi zweryfikować czy to co znajdziemy jest jadalne to od razu robi się dzień pełen frajdy na świeżym powietrzu.
W deszczowe dni zbiera się grzyby, w ciepłe dni zbiera się drzewo na ognisko. Mieszkanie przy lesie ma swoje plusy… W tym roku nie mieliśmy za dobrego sezonu ogniskowego. Na biwak pojechaliśmy tylko raz ale po pierwszej nocy już nam powiedzieli, że więcej ognisk nie można robić bo jest za sucho… buu… Na szczęście mogliśmy to nadrobić i Darek miał ognisko jakie mu się marzyło. Długie, duże, z wędzonym boczkiem i przepyszną kiełbasą a do tego oczywiście piwko Połczyn. Najlepsze piwo na świecie!
Połczyn odkryliśmy kilka lat temu. Lubimy próbować lokalne browary, piwo przemysłowe nie jest naszym pierwszym wyborem jeśli mamy opcję spróbować coś lokalnego. No i takim oto sposobem odkryliśmy Połczyn i już nic nie jest takie samo.
Będąc na północy Polski staramy się też odwiedzać miasta nad Bałtykiem. Tym razem padło na Kołobrzeg.
W dzieciństwie nie pamiętam dużo wakacji nad morzem. Oboje z Darkiem byliśmy bardziej wychowani w górach a ja dodatkowo w Warszawie w której spędzałam prawie każde wakacje. Z tych nielicznych pobytów nad morzem pamiętamy jednak parawany, piasek który “gryzie” i lody włoskie albo watę cukrową.
Parawany do dziś są nawet w połowie września dużo ludzi wyszło na plażę się poopalać i skorzystać z ostatnich słonecznych dni. My do wody nie wchodziliśmy bo standardowo nawet strojów kąpielowych ze sobą nie mamy, ale palce zostały zanurzone.
Zarówno w Kołobrzegu jak i w Zakopanym jestem zniesmaczona ilością sklepików z badziewiem. Jeździmy trochę po świecie. Chodzimy w miejsca gdzie i rodziny z dziećmi przyjeżdżają ale nigdzie na świecie nie widziałam aż tylu budek ze śmiesznymi zabawkami. Jakoś w ogóle się to nie komponuje a dodatkowo psuje cały nastrój miasta. Dużo lepiej by było porobić knajpki gdzie można usiąść na piwko… no ale tak, w Polsce z tym ciężko bo każdy autem, a kasę lepiej wyciąga się od dzieci niż od dorosłych. Dobrze, że my nie mamy dzieci i zamiast wydawać majątek na Pokemony możemy odejść trochę dalej i zjeść dobrą rybkę.
Urozmaicony czas na pomorzu w cudownym towarzystwie minął szybko. Niestety nasze wakacje dobiegają końca. Szczerze to już trochę tęskni mi się za domem. Nie wiem czy mogłabym kiedyś pojechać na dłużej niż 2tygodnie. Pewnie wtedy całkiem inaczej człowiek wszystko planuje, mniej intensywnie, więcej domowych dni. Zanim jednak dolecieliśmy z Polski do Stanów mieliśmy jeszcze jedną noc w Kopenhadze.
Niestety Kopenhaga przywitała nas deszczem. Tak więc nici z naszego chodzenia po mieście szlakiem Hansa Christiana Andersena i zobaczenia Syrenki. Udało mi się tylko wyciągnąć Darka do zamku Rosenborg. W środku nie zwiedzaliśmy bo już było zamknięte ale z zewnątrz, zamek i ogrody prezentowały się bardzo fajnie.
Deszcz nas zagonił do restauracji The Olive Kitchen & Bar, gdzie postanowiliśmy zjeść kolację. Bardzo dobra restauracja choć nie miała lokalnego vibe. 90% amerykańskich turystów którzy chcieli płacić kartami Amex… dlaczego w Europie ich tak nie lubią? Kiedyś za Amex płaciło się dużą prowizję, ale to już było. Teraz jak naprawdę chcą amerykańską kasę od turystów to powinni zacząć ją przyjmować.
Z Europą i Kopenhagą pożegnaliśmy się w lokalnym barze, nie było jednak klimatu więc wróciliśmy do hotelu. Europa nie jest przystosowana dla samotnych ludzi. W Stanach możesz iść sam do baru czy restauracji, usiąść przy barze i zawsze kogoś ciekawego możne spotkać albo przynajmniej pogadać i pośmiać się z barmanem. Darmowa terapia jak nic. W Europie… głównie każdy siada przy stoliku we własnej grupie. Ale to nic, my zawsze zagadamy jak nie barmana to do kelnera i rozkręcimy jakoś tą imprezę.
2025.09.06 Kopenhaga, DK
Tym razem do Polski lecimy przez Kopenhagę. A skoro nigdy nie byliśmy w tym mieście ani w tym kraju to postanowiliśmy spędzić noc i zobaczyć co Kopenhaga ma do zaoferowania.
Dużo Amerykanów jak tylko mówiliśmy, że lecimy do Kopenhagi reagowało zdaniem “Kopenhaga jest super, moje ulubione miasto w Europie”. Interesujące. Nie spodziewałam się nagatywnych opinii ale żeby od razu ulubione, najlepsze. Hmmm…oczekiwania zdecydowanie są wysokie.
Zanim jednak wyruszyliśmy na miasto i słynne śledziki to przespaliśmy się z 3h. Po całej nocy w samolocie z takim sobie snem, łóżeczko w hotelu było naszym najlepszym przyjacielem. Hotel w takich sytuacjach rezerwuję na dwa dni tak, że jak tylko przyjechaliśmy to pokój był już gotowy.
Mieszkamy na obrzeżach miasta bo zależało nam żeby było blisko lotniska ale na szczęście jest bardzo fajne połączenie metrem z centrum miasta więc w niecałe 15 min znaleźliśmy się w centrum. Pierwsze wrażenie…Europa…
Co to znaczy? Specificzna architektura, kocie łby muszą być, rowery zdecydowanie, zwłaszcza na północy, no i knajpki z ogródkami na zewnątrz.
My co prawda pierwsze piwo wypiliśmy bardziej w piwnicy niż ogródku ale to też dość europejskie, że wchodząc do knajpy trzeba uważać, żeby się nie uderzyć w głowę.
Dania i Kopenhaga słynie z trzech rzeczy. Carlsberga, śledzi i Hansa Christiana Andersena. Jeden nam się znudził, drugi nie żyje a za trzecim się trochę stęskniliśmy. Wiecie co jest co?
Tak, za śledziem się stęskniliśmy. Zwłaszcza za dobrym. Carlsberg jest lekkim piwem i czasem go pijemy ale my wolimy pełniejsze piwa. Dlatego piwem nas nie powalili, śledziem natomiast bardzo. Skandynawia podobnie jak polska słynie ze śledzi. Śledzie zyskały na popularności lata temu, tak z tysiac lat temu. Wtedy bowiem w basenie morza Bałtyckiego wchodziło chrześcijaństwo. A jak chrześcijaństwo to i post a jak post to i ryby….i takim oto sposobem wzrosła popularność śledzia którego w północnych wodach jest pod dostatkiem. Kraje skandynawskie nawet prowadziły wojny o dostęp do morza właśnie po to aby kontrolować połów tak wartościowego towaru.
Takie pyszne śledzie można znaleźć w Husmann’s Vinstue. Bardzo fajna knajpka tylko z jakiejś przyczyny czynna tylko w porze lunchu. Menu mieli pyszne, może nie do końca duże porcje na kolacje ale przecież nie każdy chce się objadać na noc.
Knajpka Husmann's Vinstue działa od 1888 roku więc myślę, że przez ponad 100 ogarnęli te śledzie…ale pomimo, że mają ich z 10 rodzajów to mięsko też bylo bardzo dobre. Ogólnie bardzo fajna atmosfera, pyszne jedzonko a i piwko też nie najgorsze.
Poranny (bo u nas to tak dość rano było) głód złagodzony więc mogliśmy iść w miasto. Bez planu, gdzie nas poniosą nogi. Miałam jakieś tam punkty na mapie ale ogólnie to nie było presji je odchaczać. Pogoda dopisywała więc fajnie się spacerowało. Aż doszliśmy do wolnego miasta Christiana.
Christiana to wolne miasto na terenie Kopenhagi. W sumie to ciężko nazwać miastem a bardziej dzielnicą. Kiedyś tu były wojskowe baraki ale w latach 70-tych opuszczkne baraki przejeli hippisi. A że chcieli mieć wolność, swobodę i święty spokój od narzucanych norm to ustanowili się wolnym miastem. Teraz to bardziej dzielnica pelna pubów, koncertów i pchli market.
Przejście całego terenu nie zajęło nam długo ale jakoś nie przyciągnęło nas na tyle żeby usiąść. Przyciągnęły nas za to drożdżówki. Po angielsku drożdżówka to danish a Danish to duńskie…no więc nie ma to jak spróbować Danish apple danish…
Cukiernia dobra choć dla kogoś kto wyrósł na polskich drożdżówkach dość podobny smak…. może bardziej bogate w owoce są te Duńskie.
Dania największy kraj Europy jak wliczymy Grenlandię ale nawet poza Grenlandią, Dania ma ciekawe położenie. 70% leży na półwyspie Jutlandzkim a pozostałe 30% to 406 wysp z czego 79 jest zamieszkanych. Stolica Dani, Kopenhaga też jest położona na wyspie (Zelandia) więc co za tym idzie jest otoczona wodami które tworzą kanały i dodają miastu uroku.
Dzielnica Nyhavn jest właśnie taką klimatyczną częścią Kopenhagi położoną nad wodą. W sobotnie popołudnie zdecydowanie tętniła życiem. Jednak ilość rowerów i ludzi troszkę nas odstraszyła. Chyba najbardziej nam te rowery dokuczały. Ogólnie super, że ludzie poruszają się rowerami a nie samochodami, ale oczy trzeba mieć wokół głowy, żeby coś w ciebie nie wjechało. A jak się jest rozkojarzonym turystom to jest z tym czasem trudno. Ale daliśmy radę. Pochodziliśmy po dzielnicy, niestety nigdzie nie usiedliśmy bo wszędzie to głównie restauracje a my tak tylko chcieliśmy na piwko przykucnąć. Dopiero parę przecznic dalej znaleźliśmy ochłodę w knajpce z ogródkiem piwnym.
Na mieście spędziliśmy kilka godzin i zrobiliśmy piękne kółeczko. Ściemniało się więc na kolację przyszedł czas. Na dzisiejszy wieczór wybrałam Det Lille Apotek ristorante czyli małego farmaceutę. Nazwa restauracji odzwierciedla pierwsze zastosowanie tego lokalu jakim była apteka. W 1720 roku w miejscu tym otwarta została restauracja i do dzisiaj serwuje “lekarstwa” tylko może w innej postaci. Podobno do słynnych gości należał H.C. Andersen, ciekawe czy siedział przy tym samym stoliku co my.
Jedzonko było pyszne. Czasem boję się tych “najstarszych” restauracji, że to taka pułapka turystyczna ale na szczęście w tym przypadku pułapką to nie było. Jedzenie i atmosfera było super.
Jakoś Kopenhaga nie wciągnęła nas i po kolacji wróciliśmy grzecznie do hotelu… ale nie do pokoju. Na szczęście nasz hotel ma bar i to na ostatnim piętrze więc dzień zakończyliśmy przy czymś na trawienie w bardzo przyjemnym i zamerykanizowanym barze.
Dlaczego zamerykanizowany? Bo można było usiąść przy barze. To nie jest popularna opcja w Europie… chyba Europa nie nastawia się na dużo samotnych ludzi. Bo bar jest przecież idealny żeby poznać ciekawych ludzi.
2025.09.05 Kopenhaga, DK
Przyszedł czas na coroczny wylot do Polski. Niestety nie jest to łatwe zadanie dla rodzinnego agenta podróży czyli dla mnie. Dlaczego….a dlatego, że Kraków jest lotniskiem z najgorszymi połączeniami międzynarodowymi. Do tego my musimy lecieć na południe Polski (Kraków) a wylatywać z północy… do tego wszystkiego musimy lecieć Delta, a Darek jeszcze bardzo chciał mieć doświadczenie z Delta One Lounge czyli musieliśmy wylecieć z JFK ale dokładnie z terminala 4. I to wszystko musiało się zmieścić w rozsądnej cenie poniżej $1500 na osobę…nie realne, nie?
A jednak….jak się chce znajdzie się sposób jak nie…znajdzie się wymówkę.
Dziś wszystko chodziło o DeltaOne lounge. Delta doszła do wniosku, że musi zrobić coś specjalnego dla ludzi lecących pierwszą klasą. Tak więc na największych lotniskach jak JFK, LAX itp stworzyła osobne lounge (salony) dla elity. My przy użyciu punktów, certyfikatów i innych sztuczek kupiliśmy bilet do Europy na pierwszą klasę, powrót już nie pierwszą. Do tego lecimy z terminala 4 więc spodziewamy się bardzo płynnego doświadczenia. A żeby to wszystko zmieściło się w naszym budżecie to musieliśmy wylecieć w piątek, do Kopenhagi i przenocować tu, ale też pozwiedzać.
Doświadczenie jest super… trzeba przyznać że poznaliśmy kolejny poziom podróży. Uber przywiózł nas na lotnisko i ok 10 min zajęło nam od wejścia na lotnisko do pierwszego drinka. Nieźle nie? Najpierw przywitał nas pan który odprowadził nas do check-in stanowiska, spytał się czy potrzebujemy pomocy z bagażami a jak powiedzieliśmy, że damy radę to nadal szedł z nami rozmawiając o Kopenhadze. Potem nas odprawił i pożyczył szczęśliwego lotu.
Po odprawie, jest specjalna bramka gdzie tylko ludzie z DeltaOne mogą przejść tak więc kolejka….zero…no może jedna osoba była przed nami. Potem dalej bez ludzi, ładnie boczkiem można przejść do lounge….a tu wielkie wow…
DeltaOne to nie jest zwykły lounge to jest cały nowy poziom gościnności. Przemili ludzie mówiący gdzie co jest, pizza prosto z pieca, piwa które nie są masową produkcją ale przede wszystkim restauracja…restauracja gdzie przy pysznym winku można zjeść przepyszną rybkę albo steaka i to wszystko za darmo…
Niestety skoro lecimy w piątek a nie jak pierwotnie planowaliśmy we wtorek to ja musiałam pracować. Lunch przepyszny w restauracji zjadłam a potem to już tylko halo halo.
Darek zwiedzał lounge i próbował deserów. Ja niestety (albo aż) znalazłam tylko bar soków, spróbowałam paru i poświęciłam się pracy.
Lounge fajny, wygodny, dobre jedzenie i lepszy wybór alkoholi niż w normalnym lounge. Moje serce jednak wygrali zdrowymi sokami i restauracją, która zdecydowanie nastraja na świętowanie i robi z podróży przyjemność a nie niedogodność. Tak się fajnie siedziało, że o mało nie spóźniliśmy się na samolot. Wchodziliśmy ostatni i pani zwróciła uwagę, że nas już wywoływali…ops…. znów wchodziliśmy jako grupa 9 (na osiem możliwych).
Teraz tylko jeszcze 7.5h i będziemy w Europie. Samolot trafił nam się starszy więc troszkę brakowało prywatności ale jak to się mówi “darowanemu koniowi nie patrzy się w usta”. Ten brak prywatności niestety niektórym pasażerom bardziej przeszkadzał i upominali Darka, że za głośno gada…no tak ale jak dziecko płacze to nikogo nie upominają. I gdzie tu sprawiedliwość.
Zastanawiacie się czemu Darek z takim zainteresowaniem pije kawe Starbucks…hmm…w Stanach nigdy nie wiadomo co jest w kubeczku a kubek na kawę nie zawsze oznacza, że jest tam kawa. Dopowiem tylko, że dużo tej “kawy” panie roznosiły po pokładzie.
Czemu kawa? Jak samolot jest na ziemi to teoretycznie nie można podawać alkoholu wysoko procentowego…ale od każdej zasady są wyjatki i tak właśnie każdy miał kubeczek na kawę a w nim lód i coś do lodu….whiskey, likier kawowy czy co kto lubi.
Lot jakoś minął. Do snu ululało nas porto które podali do deseru. Ogólnie wybór win i jedzenie nie był najgorszy. Małe rzeczy jak szklanka, prawdziwe sztućce czy dobry posiłek są konieczne aby podróż nie była udręką.
Udało nam się trochę zasnąć i około 5:30 rano obudził nas wschód słońca gdzieś nad morzem Północnym. Teraz tylko wylądowanie, pozbieranie bagaży i do hotelu wyspać się. Pokój podobno już na nas czeka. W NY jest północ więc drzemka jest wskazana.