2025.09.06 Kopenhaga, DK (dzień 1)

Tym razem do Polski lecimy przez Kopenhagę. A skoro nigdy nie byliśmy w tym mieście ani w tym kraju to postanowiliśmy spędzić noc i zobaczyć co Kopenhaga ma do zaoferowania.

Dużo Amerykanów jak tylko mówiliśmy, że lecimy do Kopenhagi reagowało zdaniem “Kopenhaga jest super, moje ulubione miasto w Europie”. Interesujące. Nie spodziewałam się nagatywnych opinii ale żeby od razu ulubione, najlepsze. Hmmm…oczekiwania zdecydowanie są wysokie.

Zanim jednak wyruszyliśmy na miasto i słynne śledziki to przespaliśmy się z 3h. Po całej nocy w samolocie z takim sobie snem, łóżeczko w hotelu było naszym najlepszym przyjacielem. Hotel w takich sytuacjach rezerwuję na dwa dni tak, że jak tylko przyjechaliśmy to pokój był już gotowy.

Mieszkamy na obrzeżach miasta bo zależało nam żeby było blisko lotniska ale na szczęście jest bardzo fajne połączenie metrem z centrum miasta więc w niecałe 15 min znaleźliśmy się w centrum. Pierwsze wrażenie…Europa…

Co to znaczy? Specificzna architektura, kocie łby muszą być, rowery zdecydowanie, zwłaszcza na północy, no i knajpki z ogródkami na zewnątrz.

My co prawda pierwsze piwo wypiliśmy bardziej w piwnicy niż ogródku ale to też dość europejskie, że wchodząc do knajpy trzeba uważać, żeby się nie uderzyć w głowę.

Dania i Kopenhaga słynie z trzech rzeczy. Carlsberga, śledzi i Hansa Christiana Andersena. Jeden nam się znudził, drugi nie żyje a za trzecim się trochę stęskniliśmy. Wiecie co jest co?

Tak, za śledziem się stęskniliśmy. Zwłaszcza za dobrym. Carlsberg jest lekkim piwem i czasem go pijemy ale my wolimy pełniejsze piwa. Dlatego piwem nas nie powalili, śledziem natomiast bardzo. Skandynawia podobnie jak polska słynie ze śledzi. Śledzie zyskały na popularności lata temu, tak z tysiac lat temu. Wtedy bowiem w basenie morza Bałtyckiego wchodziło chrześcijaństwo. A jak chrześcijaństwo to i post a jak post to i ryby….i takim oto sposobem wzrosła popularność śledzia którego w północnych wodach jest pod dostatkiem. Kraje skandynawskie nawet prowadziły wojny o dostęp do morza właśnie po to aby kontrolować połów tak wartościowego towaru.

Takie pyszne śledzie można znaleźć w Husmann’s Vinstue. Bardzo fajna knajpka tylko z jakiejś przyczyny czynna tylko w porze lunchu. Menu mieli pyszne, może nie do końca duże porcje na kolacje ale przecież nie każdy chce się objadać na noc.

Knajpka Husmann's Vinstue działa od 1888 roku więc myślę, że przez ponad 100 ogarnęli te śledzie…ale pomimo, że mają ich z 10 rodzajów to mięsko też bylo bardzo dobre. Ogólnie bardzo fajna atmosfera, pyszne jedzonko a i piwko też nie najgorsze.

Poranny (bo u nas to tak dość rano było) głód złagodzony więc mogliśmy iść w miasto. Bez planu, gdzie nas poniosą nogi. Miałam jakieś tam punkty na mapie ale ogólnie to nie było presji je odchaczać. Pogoda dopisywała więc fajnie się spacerowało. Aż doszliśmy do wolnego miasta Christiana.

Christiana to wolne miasto na terenie Kopenhagi. W sumie to ciężko nazwać miastem a bardziej dzielnicą. Kiedyś tu były wojskowe baraki ale w latach 70-tych opuszczkne baraki przejeli hippisi. A że chcieli mieć wolność, swobodę i święty spokój od narzucanych norm to ustanowili się wolnym miastem. Teraz to bardziej dzielnica pelna pubów, koncertów i pchli market.

Przejście całego terenu nie zajęło nam długo ale jakoś nie przyciągnęło nas na tyle żeby usiąść. Przyciągnęły nas za to drożdżówki. Po angielsku drożdżówka to danish a Danish to duńskie…no więc nie ma to jak spróbować Danish apple danish…

Cukiernia dobra choć dla kogoś kto wyrósł na polskich drożdżówkach dość podobny smak…. może bardziej bogate w owoce są te Duńskie.

Dania największy kraj Europy jak wliczymy Grenlandię ale nawet poza Grenlandią, Dania ma ciekawe położenie. 70% leży na półwyspie Jutlandzkim a pozostałe 30% to 406 wysp z czego 79 jest zamieszkanych. Stolica Dani, Kopenhaga też jest położona na wyspie (Zelandia) więc co za tym idzie jest otoczona wodami które tworzą kanały i dodają miastu uroku.

Dzielnica Nyhavn jest właśnie taką klimatyczną częścią Kopenhagi położoną nad wodą. W sobotnie popołudnie zdecydowanie tętniła życiem. Jednak ilość rowerów i ludzi troszkę nas odstraszyła. Chyba najbardziej nam te rowery dokuczały. Ogólnie super, że ludzie poruszają się rowerami a nie samochodami, ale oczy trzeba mieć wokół głowy, żeby coś w ciebie nie wjechało. A jak się jest rozkojarzonym turystom to jest z tym czasem trudno. Ale daliśmy radę. Pochodziliśmy po dzielnicy, niestety nigdzie nie usiedliśmy bo wszędzie to głównie restauracje a my tak tylko chcieliśmy na piwko przykucnąć. Dopiero parę przecznic dalej znaleźliśmy ochłodę w knajpce z ogródkiem piwnym.

Na mieście spędziliśmy kilka godzin i zrobiliśmy piękne kółeczko. Ściemniało się więc na kolację przyszedł czas. Na dzisiejszy wieczór wybrałam Det Lille Apotek ristorante czyli małego farmaceutę. Nazwa restauracji odzwierciedla pierwsze zastosowanie tego lokalu jakim była apteka. W 1720 roku w miejscu tym otwarta została restauracja i do dzisiaj serwuje “lekarstwa” tylko może w innej postaci. Podobno do słynnych gości należał H.C. Andersen, ciekawe czy siedział przy tym samym stoliku co my.

Jedzonko było pyszne. Czasem boję się tych “najstarszych” restauracji, że to taka pułapka turystyczna ale na szczęście w tym przypadku pułapką to nie było. Jedzenie i atmosfera było super.

Jakoś Kopenhaga nie wciągnęła nas i po kolacji wróciliśmy grzecznie do hotelu… ale nie do pokoju. Na szczęście nasz hotel ma bar i to na ostatnim piętrze więc dzień zakończyliśmy przy czymś na trawienie w bardzo przyjemnym i zamerykanizowanym barze.

Dlaczego zamerykanizowany? Bo można było usiąść przy barze. To nie jest popularna opcja w Europie… chyba Europa nie nastawia się na dużo samotnych ludzi. Bo bar jest przecież idealny żeby poznać ciekawych ludzi.

Next
Next

2025.09.05 Kopenhaga, DK (dzień 0)