2025.05.27 Lake Natron, TZ (dzień 9)

Wczoraj w jeziorze nawet nie mogliśmy zamoczyć palców ze względu na PH. Nikt jakoś nie ryzykował zanurzania nawet koniuszka palca w zasadowym jeziorze. Z daleka ładnie podziwialiśmy tylko widoki.

Dziś natomiast sobie trochę popływaliśmy w lokalnych wodach. Nawet ta nie pływająca część naszej ekipy poczuła Tanzańską wodę na swoim ciele.

Ale po kolei. Dziś w końcu nie musieliśmy wstawać wcześnie rano. Mogliśmy pospać do 8-9 rano… ale niestety w Afryce to nie budzik cię budzi. W Afryce albo budzą cię ptaki uderzające dziobami w szybę albo słońce. Nasze domki niby miały klimatyzację, ale była ona tak głośna, że na noc ją wyłączaliśmy. Nie wzięliśmy jednak pod uwagę, że tutaj słońce jak tylko wejdzie to zaczyna walić z całej siły więc o 7 rano, jak tylko się pojawiło słońce temperatura sięgnęła 30C i w pokoju było tak ciepło, że nie dało się spać… no nic znów mogliśmy podziwiać wschody słońca.

Dziś mamy lekki dzień. Nie planujemy dużo jeździć, więcej hotelowo, może nawet basenowo, wszystko byle się zrelaksować przed hikiem. W nocy bowiem uderzamy na szczyt Ol Doinyo Lengai. Nie do końca wiemy jak duży jest to szlak. Na Internecie piszą, że nawet pod 7tys ft jest różnica wzniesień, jak się spytaliśmy przewodnika to powiedział, że 1tys metrów. Ni jak to się ma, coś zdecydowanie się tu nie zgadza. Nic jednak nie zmienimy w tej kwestii więc trzeba będzie po prostu iść najlepiej jak potrafimy. Póki co mieliśmy się relaksować i nie myśleć o górze. Co łatwiej powiedzieć niż zrobić jak się ją widzi ciągle…

Dzień zaczęliśmy od śniadania ale co byśmy się za bardzo nie nudzili to zorganizowali nam wycieczkę nad wodospad. My z Darkiem sceptycznie do tego podeszliśmy. Po naszej wycieczce na Islandię jesteśmy tak rozpieszczeni, że jakieś wodospady nas nie pociągają, ale z drugiej strony nie mieliśmy nic innego do zobaczenia więc czemu nie… poszliśmy nad wodospad.

Nasz przewodnik, zawiózł nas na szlak ale nie poszedł z nami. Trochę się dziwiłam ale dopiero po całym spacerze zrozumiałam dlaczego wybrał suchy samochód.

Szlak był… nawet fajny… ale tylko przez pierwsze 20 minut. Najpierw fajnym szlakiem szliśmy podziwiając widoki. Potem weszliśmy w wąwóz i było jeszcze ładniej. Troszkę większa krawędź ale nic zwariowanego.

Aż w pewnym momencie Masaj mówi, no to wchodzimy do wody. Darek na to że może buty ściągniemy a on, że nie… nie ma co… hmmm… dało nam to trochę do myślenia bo my mieliśmy normalne sportowe buty a nie jakieś klapki. Z jednej strony nie chciałam ryzykować, żeby na coś stanąć, z drugiej było dość ciepło więc stwierdziłam, że te parę minut nie zaszkodzi i buty zaraz wyschną. Isaaya nie powiedział nam tylko jednego… przez następne 15 minut będziemy po prostu szli wodą bo tu już nie ma szlaku.

Chyba coś się nie dogadaliśmy. Mówił niby coś o strojach kąpielowych. O pływaniu w wodospadzie ale nie sądziłam, że pół trasy będziemy szli w wodzie po pas. Dobrze, że nie głębszej i wszystkie telefony i aparaty mogłam schować do plecaka bo zdecydowanie nie było to coś na co byliśmy przygotowani i na co byśmy się zgodzili gdybyśmy wiedzieli wcześniej.

Szlak nie jest długi więc w jakieś 45 min doszliśmy do wodospadu gdzie przewodnik ściągnął swoje dwie chusty (jego tradycyjny strój), rozebrał się do kąpielówek i wskoczył do wody. Nasza przyjaciółka poszła za nim bo jedyna wychowana na jeziorach a nie jak my w górach… My z Darkiem za to siedliśmy na skałach i próbowaliśmy się wysuszyć. Choć nie do końca miało to sens bo przecież musieliśmy wrócić tą samą trasą.

Słoneczko było dość mocne więc trochę udało nam się przeschnąć jak inni się bawili w wodzie. Przeżycie niby ciekawe tak kąpać się w wodospadzie, ale czy jakieś wow… Nie jest to chyba atrakcja którą specjalnie będziemy polecać. Ochłodzić też nie bardzo się można było bo woda miała temperaturę powietrza.

Po kilku minutach taplania się w wodzie zabawa się nam znudziła i stwierdziliśmy, że jesteśmy gotowi wracać. No tak lodowata woda w butelkach którą wzięliśmy ze sobą nie była już przyjemna do picia i nabrała temperatury otoczenia czyli 30C jak nic. Czas iść do lodówki w aucie i znaleźć coś chłodniejszego.

Zawróciliśmy tą samą trasą co przyszliśmy. Na szczęście druga połowa szlaku była na suchym podłożu więc mogliśmy wyschnąć zanim doszliśmy do auta.

Niestety buty nie wyschły więc zagłosowaliśmy, żeby wrócić do hotelu a na kolejną atrakcję pojechać już po lunchu. Wróciliśmy więc do hotelu i podziwialiśmy jak ptaszki robiły sobie gniazda. To te same ptaki co nas rano budziły stukając nam w okno.

Na lunch podali nam hamburgery. I muszę przyznać, że byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Niby takie proste, niby takie nic, a jednak w hamburgerze można łatwo wyczuć czy czujesz mięso czy nie… jak nie to znaczy, że jest McDonald’s styl czyli przemielone mięso, zamrożone i odgrzane. Prawie bez smaku. Albo czujesz mięso i wtedy mówisz… o… świeże. Tak więc tu pozytywnie się zaskoczyłam bo pomimo, że nie było to jakieś super jakości, leżakowane w soli mięso jakie jemy w bardzo dobrych restauracjach to jak na hamburgera na końcu świata, pośrodku niczego smakowało bardzo dobrze.

Po lunchu pojechaliśmy oglądać ślady człowieka prehistorycznego ale zanim dojechaliśmy do nich to musieliśmy się zatrzymać przy żyrafach i zebrach. Tak blisko ich to chyba nigdy nie byłam i nigdy nie będę.

Niestety im bliżej podchodziliśmy tym dalej one odchodziły. Może to i dobrze bo jak takie by mnie kopnęło to by było nie ciekawie. Ale i tak wrażenia zostały w głowie. No bo my już niby poza parkami, tutaj ludzie żyją, pasą krowy i kozy a te sobie tak chodzą. Wow…

Żyrafy odeszły to my też odjechaliśmy. Następny przystanek ślady ludzi sprzed 10tys lat… Ogólnie ten rejon w którym jesteśmy ma wiele unikatowych rzeczy, przyroda, zwierzęta, historia i wioski Masajów. Wszystko tak naprawdę tu jest. Jest to jednak obszar “rządzony” przez Masajów. Dlatego wszędzie chodziliśmy z naszym Masajskim przewodnikiem a nasz pierwszy przewodnik, Kim, robił bardziej za kierowcę niż przewodnika. W wiele miejsc ciężko dojechać bo tu nie ma drogowskazów, nawigacja prawie nie działa a drogi są różne w zależności gdzie coś akurat zaleje rzeka a co jest przejezdne. Tak, że bez lokalnego to ciężko tu się poruszać.

My mamy bardzo fajnego i dobrego kierowcę który dowiózł nas już w wiele miejsc i jeszcze pewnie nie jedno dorzuci do listy. Póki co przyszła kolej na Engare Sero, jest to obszar około 300 metrów kwadratowych u podnóża góry Ol Doinyo L’engai. Znajduje się tu ponad 400 ludzkich śladów i jest to największe skupisko śladów w Afryce. Ślady zachowały się dzięki lawie która wypłynęła z wulkanu i zanim zastygła około 20 ludzi przeszło tędy pozostawiając swoje ślady na wieki.

Ślady zostały odkryte w 2006 przez lokalnego Masaja któremu się zabłąkała krowa. I jak ją poszedł szukać to odkrył ślady. Badacze przewidują, że ślady mają 6,000 do 19,000 lat.

Część śladów wskazuje kierunek poruszania się północno-wschodni, inne południwy-zachód. Południowo zachodnie ślady należą do czternastu dorosłych kobiet, dwóch dorosłych mężczyzn i jednego dziecka. Ślady ludzkie przeplatają się też ze śladami zebr i hodowlanych zwierząt.

My jak ludzie prehistoryczni poszliśmy w kierunku północno-wschodnim. Po drodze minęliśmy skałę, która była schronieniem i robiła za dom ludzi prehistorycznych. My jednak tam się nie zatrzymywaliśmy bo już nas lokalni zaczęli zaczepiać i chcieli nam coś sprzedać. Dobrze, że my mieliśmy osobistego Masaja to powiedział kobietą, że ich tu nie chce i przestały nas obskakiwać, żeby coś kupić.

Może i można by było coś kupić… tylko, że problem jest taki, że jak tylko się wyciągnie pieniądze i kupi od jednej to nagle wszystkie pięć będzie chciało ci coś sprzedać. A oni nie rozumieją słowa nie. Dlatego lepiej nawet nie zaczynać i niestety wiele razu musieliśmy ich olewać, patrzyć się w innym kierunku i nie reagować. Wiem nie jest to miłe ale nie bardzo mieliśmy wybór.

Po spacerze po okolicznych pagórkach, podziwianiu śladów ludzi i lokalnych widoków wróciliśmy do samochodu i do hotelu na kolacja. Szybka kolacja i do spania… bo dziś pobudka o 23:30 godzinie. Tak, że po kolacji mieliśmy jakieś 3-4h na podreperowanie sił, małą drzemkę o ile się uda i nie ma lekko, trzeba zaatakować ten wulkan co nas straszy od wczoraj.

Next
Next

2025.05.26 Serengeti & Lake Natron, TZ (dzień 8)