2025.03.26-04.02 Vail, CO

Ostatni wyjazd na narty w tym sezonie. Udało nam się pojechać do naszego ulubionego resortu w Kolorado, do Vail.

Ulubiony bo mamy bardzo wiele miłych, rodzinnych wspomnień. Nie było innej możliwości jak zabrać trzy pokolenia i budować więcej jakże wspaniałych i żyjących latami wspomnień. Pojechało aż 9 osób.

Vail się rozrasta na maxa. Co rok widać, nowe zabudowy, hotele, sklepy… Dobrze, bo narciarz ma dużo możliwości i nie musi mieszkać w centrum Vail i przepłacać. Wynajęliśmy domek nad samym strumykiem we wschodniej części Vail gdzie jest spokojniej, ciszej i znacznie taniej. Darmowym autobusem w 15 minut można dojechać do resortu.

Jest to wiosenny wyjazd (przełom marca i kwietnia). Lubię ten okres na nartach. Jest cieplej, dłuższe dni, wszędzie dużo śniegu więc wszystko jest otwarte, i znacznie mniej ludzi. Nie ma kolejek do wyciągów i puste trasy. Można się wyszaleć. Jedyną wadą wiosennych nart jest mokry i ciężki śnieg ale dobrze przygotowane narty poradzą sobie z tymi warunki całkiem dobrze.

Ludzie w grudniu czy styczniu marzną w długich kolejkach, a jak przychodzi marzec to już chowają narty do szafy. Nie rozumiem ich, przecież wiosna jest najlepsza na narty!

Pojechaliśmy na tydzień. Tak jak pisałem, na tym wyjeździe szkolimy nowe pokolenie. Im wcześniej zaczną tym będą lepszymi narciarzami. Dzieciaki trochę były w szkółce, trochę z nami jeździły.

To i to jest im potrzebne. Profesjonalni instruktorzy nauczą ich teorii i praktyki, a my później to sprawdzimy i doszlifujemy. Przepisy też nie pozwalają instruktorom zabierać dzieci na „ciekawsze” tereny gdzie oni mają tam największą frajdę. Nas przepisy nie dotyczą, więc większość czasu spędziliśmy w lasach, gdzie mieli najwięcej radości.

Ogólnie mieliśmy dobrą, wiosenną pogodę. Rano chłodno na minusie, a koło południa się super rozcieplało i można było na zewnątrz odpoczywać i coś przegryź.

Czasami sypnęło świeżym puszkiem co niestety sprawiało dzieciakom trochę trudności w pokonywaniu głębszego śniegu czy muld. Ale nawet całkiem dobie sobie radziły. Przynajmniej wywrotki na miększym terenie nie były bolesne.

W ostatni dzień dostałem wielki prezent od natury w postaci dużych opadów śniegu. Już dzień wcześniej zaczęło się chmurzyć i potem ostro sypać wiele godzin.

Nastawiłem budzik wcześnie rano i jak tylko zadzwonił to wyglądnąłem przez okno. Dalej pięknie sypało! Przy takich warunkach nie ma czasu na dobre i długie śniadanie. Trzeba coś szybko przekąsić i na narty.

Na przystanku spotkałem sąsiada który mówi, że on tylko jeździ na nartach jak są bardzo dobre warunki. Dzisiaj ponoć się takie zapowiadają. Autobus był pełniejszy niż zazwyczaj. Dwa przystanki dalej już nie było miejsc siedzących.

O 8:25 przyjechaliśmy do miasteczka, a o 8:30 już byłem przy wyciągach. Ponoć dzisiaj otworzyli dolne wyciągi o 10 minut wcześniej żeby rozładować kolejkę, która aż sięgała do miasteczka. Dobrze, że tak zrobili, bo o 8:30 już nie było dużo ludzi. Podczas 10-minutowego jechania gondolą mogłem się dużo praktycznych rzeczy dowiedzieć od lokalnego. Gdzie jeździć, żeby jak najwięcej wykorzystać puch a jak najmniej stać w kolejkach. Jak lokalny powiedział: dzisiaj jest POWDER DAY (dzień puchu), jest dużo ludzi, dużo śniegu i dużo terenów rano jest zamknięte. Solidny plan to podstawa, żeby nie stać w kolejkach a robić pierwsze ślady.

Im wyżej gondola jechała tym bardziej sypało. Jak wysiedliśmy to górne Vail przywitała nas wspaniała zimą i napisem że tutaj dzisiaj nic nie jest ubijane i życzą nam miłej zabawy w PUCHU!

Poszedłem za poradą lokalnego i wziąłem wyciąg krzesełkowy jeszcze wyżej, aż na przełęcz. Ludzi było trochę, ale większość zjeżdżała z powrotem do głównej bazy. Według instrukcji pojechałem w przeciwnym kierunku gdzie praktycznie nie było nikogo.

Tutaj zaczęła się bajka! Wielkie, szerokie stoki praktycznie tylko dla mnie i paru innych wtajemniczonych narciarzy. Śniegu było dużo i oczywiście bardzo mało narciarzy, więc pierwsze ślady często można było robić.

Nie dość, że dużo śniegu znajdowało się na ziemi to oczywiście ostro sypało. Tak to można jeździć! Często słyszałem różnego rodzaju okrzyki radości wydawane przez zadowolonych narciarzy. Nawet nie trzeba było wjeżdżać w lasy żeby znaleźć puch. Puch znajdował ciebie. Był wszędzie!

Lokalny mówił, że około 10-10:30 mogą powoli otwierać bowle i inne wspaniałe tereny w tylnej części resortu. Oczywiście, że tam się udałem.
Znowu wyjechałem na przełęcz, ale niestety dalej taśmy blokujące wjazd do tylnej części resortu były rozwinięte co oznaczało, że wszystko tam jest zamknięte.

Natomiast widziałem, że wyciągi tam już działają (rozgrzewają je) i spora grupka ski patrolu już stoi przy taśmach. To jest dobry znak. Podjechałem do nich z zapytaniem jakie plany mają na te cudowne tereny. Powiedzieli, że właśnie widoczność się trochę poprawia i dostali zielone światło na ich otwarcie. Jeszcze muszą poczekać parę minut aż będzie wystarczająca ilość patrolu na otwarcie tylnych terenów. Oczywiście, że poczekałem z nimi.

Otworzyli Bowle!. Uzbierała się nawet spora grupka takich szczęściarzy jak ja , więc nam powiedzieli żebyśmy uważali i pożyczyli udanych zjazdów. Powiedzieli, że dzisiaj tu jeszcze nic nie było patrolowane, ani ubijane, i że widoczność może się w każdej chwili pogorszyć, a o zabłądzenie tutaj łatwo. Tereny tutaj mają 11km szerokości. Tak, 11 kilometrów!

Wjechałem w te obszerne tereny. Z reguły jest tutaj szeroka, ubita droga. Teraz tylko wąska ścieżka zrobiona przez patrol. Która i tak za chwilę przestała istnieć, bo każdy pojechał sobie w swoim kierunku. Ja też skręciłem w prawo w dół i zacząłem z wielką radością uprawiać białe szaleństwo w pięknym puchu.

Było cudnie. Piękne tereny, brak ludzi i dużo śniegu. Czego narciarz chce od życia więcej. Zjechałem dwa razy. Zaczęło się więcej ludzi pojawiać, więc postanowiłem dalej wyszukiwać pustych terenów. Pojechałem do Mongolia Bowl.

Tutaj już nawet śladów patrolu nie było. Zero ludzi i tylko piękny dziewiczy, nieubity śnieg.
Wyciąg niestety nie działał, ale w sumie to nie było znaczenia. Trochę znam ten rejon i wiem jak się tutaj poruszać.

Następne jakieś 10 minut było odlotowe. Nietknięte rejony w pięknym puchu i cudownym terenie. Nie za stromo, nie za płasko - tak w sam raz!
Niestety ze względu że wyciąg nie działał to koniec tego rejonu musiałem jechać po płaskim. Nie było to łatwe w tym głębokim śniegu, ale w tak pięknych rejonach nie zważa się na trudności.

Wróciłem tu jeszcze raz później, ale już niestety było trochę ludzi i śnieg lekko rozjeżdżony. Dalej super, ale nie tak jak koło południa.

Ostatni rejon jaki odwiedziłem w ten dzień to Blue Sky Basin. Idealne na zakończenie dnia.

Co prawda ludzi tu już było sporo, ale nadal można było znaleźć nierozjeżdżone tereny.

Wystarczy trochę odjechać od wyciągów czy głównych tras i już można się świetnie bawić. Widoczność się znacznie poprawiła, więc bezpieczniej można było zapuszczać się w głębsze rejony bez obawy o pobłądzenie.

Był to już niestety mój ostatni dzień na nartach na tym wyjeździe (i pewnie w sezonie) więc oczywiście mimo wielkiego zmęczenia jeździłem do samego końca. Odpoczynek dopiero miałem w naszym ulubionym barze „U Niemca” (Pepi’s) gdzie Ilonka już oczywiście trzymała miejsce przy barze.

Fajnej się siedziało i opowiadało przygody całego dnia, ale za długo nie można było siedzieć, bo na dzisiaj na pożegnanie mieliśmy w planie kolację w słynnym hotelu Sonnenalp. Większość wieczorów albo gotowaliśmy w domu, albo jadaliśmy w barach, więc na koniec można było poszaleć.

Warto było! Restauracja w stylu szwajcarskim z pysznym jedzeniem i dobrymi winkami. Oj siedzieliśmy tam dobrą „chwilkę” wspominając cały ten wspaniały wyjazd i planując oczywiście następne. Raclette na środku stołu opiekał mięska , warzywa i sery, Sommelier ciągle donosił nowe, coraz to ciekawsze wina, a nam się buzie nie zamykały od opowieści i śmiechu …..

Niestety był to już mój ostatni wyjazd na narty w tym sezonie. Ja wiem, że resorty będą jeszcze czynne spokojnie miesiąc czy dwa, ale niestety jakoś czasu nie ma, a poza tym trzeba się przygotowywać do większej wyprawy w drugiej połowie maja.

Zdrówko!

Nie wiem też kiedy następny raz odwiedzę Vail. Na następne parę sezonów postanowiłem zmienić mój bilet narciarski z Epic na Ikon. Vail niestety nie jest na Ikon, więc trzeba pożegnać się z tymi pięknymi górami na jakiś czas. Natomiast na Ikon też jest „parę” ciekawych górek. Big Sky, Jackson Hole, A Basin, Alta…. nie wspominając już oczywiście o Europie, Ameryce Południowej czy Japonii.

Do następnego!

Previous
Previous

2025.05.18-19 Doha, Qatar (dzień 1)

Next
Next

2025.03.07-08 - Whistler, CA (dzień 7-8)