Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.

Hiszpania, Gibraltar Ilona Hiszpania, Gibraltar Ilona

2015.05.19 Gibraltar i Malaga, Hiszpania (dzień 4)

Druga noc w tym samym hotelu – jak dla nas to już rozpusta. Uczciliśmy to nawet śniadaniem w hotelu....tak wiem, jak dla nas to druga rozpusta. Mieliśmy nadzieję na jakieś lokalne śniadanie. Niestety poza szynką iberyjską, paroma lokalnymi serami i większym wyborem soków owocowych to nie wiele to się różniło od hotelowych śniadań. Ale było świeże i smaczne. Pojedzeni ruszyliśmy w drogę. Dziś kierunek Gilbraltar....a zaraz po tym Malaga.

Droga jak to droga w południowej Hiszpanii. Darek, znów stwierdzał, że nie ma lasów, za to był zachwycony ilością wiatraków i jak Don Kichot chciał je gonić. Po krajobrazie i wykorzystaniu energii naturalnej widać było, że zbliżaliśmy się do oceanu. A ja już z góry uprzedzałam, że na Giblartarze wieje.

Ja już na Gibraltarze byłam wcześniej ale chętnie chciałam go zobaczyć po paru latach. Dodatkowo bardzo mi się podobał – szczególnie małpki więc miałam nadzieję tym razem zrobić troszkę lepsze zdjęcia niż za pierwszym razem. Po przjechaniu ok. 150 km dotarliśmy do granicy Gibraltaru. Z wcześniejszego doświadczenia wiem, że nie warto pchać się na Gibraltar własnym autem tak więc zaparkowaliśmy w miasteczku które graniczy z Gibraltarem. Z parkingu do przejścia granicznego mieliśmy 5 minut na nogach. Darek najbardziej cieszył się z 3 rzeczy, po pierwsze przeszedł przejście graniczne na nogach, po drugie przeszedł po płycie czynnego lotniska, a po trzecie był w nowym kraju, w którym jeszcze nigdy nie był.

Z granicą wszystko było fajnie ale pan powiedział nam po polsku „Dzień dobry, dziękuję!” a my byliśmy w takim szoku, że zapomnieliśmy poprosić o pieczątki do paszportów. Szkoda....ale sami przyznajcie, kto by się spodziewał polskiego celnika na Gibraltarze. Szok na max'a.
Drugą atrakcją jest przejście przez płytę lotniska. Gibraltar ma lotnisko. Podobno pasażerskie loty na Gibraltar zostały wznowione dopiero w 2006 roku. Niestety to państwo-miasto jest otoczone skałą i nie ma wiele miejsca na stworzenie lotniska więc pas startowy przechodzi przez zwykłą ulicę. Albo na odwrót...ulica wylotowa z kraju przechodzi przez pas startowy.

Po standardowych zdjęciach na pasie startowym ruszyliśmy główną ulicą do centrum miasta. Gibraltar należy do Angli. W 1969 roku Giblartalczycy mogli zdecydować w referendum czy chcą należeć do Angli czy Hiszpani, 12,138 osób zagłosowało za Anglią a tylko 44 za Hiszpanią. Takim sposobem Gibraltar stał się kolonią Angielską, która używa funtów i euro na przemian, jeździ po prawej stronie ale nadal najbardziej popularnym daniem jest Fish & Chips. Jest też duży plus, napisy i ludzie są dwu języczni.

Szczerze, spodziewałam się troszkę innych sklepów na głównej ulicy. To co zobaczyliśmy to nic innego jak ulica Floriańskaw w Krakowie, albo Krupówki w Zakopanem. Pełno sklepów z ciuchami, kosmetykami i sprzętem elektronicznym, a tylko od czasu do czasu jakiś sklep z pamiątkami. Tak idąc, po 20 minutach doszliśmy do kolejki na szczyt Gibraltar lub jak inni to nazywają na szczyt skały, która znajduje się ponad 400 metrów n.p.m.
Kolejne zaskoczenie. Z tego co ja pamiętałam, to kolejka zatrzymywała się w tzw. mid-station. Stacja w połowie góry miała swój urok, bo jak ja tam byłam, to było tam dużo małp. Kilka nawet otoczyło moją koleżankę tylko dlatego, że coś jadła. Niestety aktualnie kolejka nie zatrzymuje się w połowie drogi między kwietniem a październikiem. Jak się spytałam pani dlaczego to odpowiedziała „my nie obsługujemy”. Hmmm....dziwne to trochę.

Jadąc na górę nie widzieliśmy małp....pewnie przeniosły się tam gdzie są ludzie. Małpy na Gibraltarze, żyją swobodnie, ochrona parku chce im zagwarantować jak najbardziej naturalne warunki, ale one doskonale widzą, że tam gdzie ludzie jest jedzenie.

Wyjechaliśmy na szczyt. Porobiliśmy parę zdjęć na wszystkie strony świata i spotkaliśmy parę małp. Jak dla mnie było ich za mało. Widok nie wiele się zmienił. Dalej był niesamowity. Stoisz na górze, a z każdej strony co innego widać. Z jednej wąski ląd i granicę z Hiszpanią, z drugiej port, z trzeciej kanał gibrartarski i w oddali Afrykę (do której się wybieramy za 4 miesiące), a z czwartej niekończące się Morze Śródziemne. Darek nazwał wszystko jedną wielką komercją i centrum handlowym. Dopiero później zmienił zdanie jak poszliśmy w mniej uczęszczane trasy. Zanim to się jednak stało zrobiliśmy sobie małą przerwę na piwko. Darek jako smakosz piwa szybko odkrył, że coś jest nie tak z jego piwem. Jak się okazało, piwo było przedatowane. Na szczęście pracownicy stoiska grzecznie nam podziękowali za zauważenie i pozwolili wymienić jedno na dwa inne piwa. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy zwiedzać dalej. W planie mieliśmy zejść do jaskiń, Micheal's Caves i sprawdzić ile małp jest po drodze.

Plan nawet się udał. Po drodze spotkaliśmy troszkę małpek. Jedne miały nas gdzies i nie reagowały na nic, inne były młode i chciały się bawić i skakać po czym tylko się da, a inne po prostu szukały jedzenia.

Można było do nich dość blisko podchodzić a one spokojnie siedziały i nie bardzo przejmowały się samochodami czy ludźmi chodzącymi obok nich. Widać, że dla nich to normalka i same garną tam gdzie jest cywilizacja.

Doszliśmy do jaskiń....wszystko fajnie aż do momentu rozczarowania. Jaskinia jest dość duża, choć nie mogliśmy przejść całej trasy (hmmm....znów nie obsługujemy???), do tego gra świateł. Ja rozumiem, że to jest fajne jak się tylko ogląda jaskinie ale do zdjęć to była masakra. Zdjęcia wychodziły jak z jakiś filmów science-fiction i ciężko było ustawić fajne światło.

Dużo lepiej by było jakby stosowali naturalne/żółte światło.

Po przejściu jaskini (ok. 20-30 min.) wróciliśmy z powrotem na szczyt kolejki. Z jednej strony gonił nas czas a po drugie stwierdziliśmy, że i tak nie ma małp w mid-station więc po co tam iść. I mieliśmy rację. Większość małp skakała po wagoniku kolejki. Najpierw niewinnie sobie skakały ale ludzie jak to ludzie zobaczyli blisko małpki i chcieli sobie z nimi zrobić zdjęcie. A małpka jak to małpka jak zobaczyła blisko coś na co może skoczyć to skoczyła. I takim sposobem niektórzy turyści mają zdjęcia jak małpka im chodzi po ramionach, itp. Ja tam się cieszę, że nic mnie nie podrapało.

Skała jest największą atrakcją na Gibraltarze. Drugim ważnym punktem wycieczek jest Europa Point. Teoretycznie z tego miejsca widać całe Morze Śródziemne jak i Afrykę. Ludzkie oko mogło dziś zobaczyć Afrykę...aparat chyba jednak nie do końca to uchwycił. Nie jest to najbardziej wysunięty na południe punkt kontynentalnej Europy ale byliśmy wystarczająco blisko. Najbardziej wysunięty punkt jest po stronie Hiszpańskiej parę kilometrów od Gibraltaru.

W punkcie Europa znajduje się pomnik Generała Władysława Sikorskiego, którego samolot rozbił się tutaj w 1943. Generał wraz z 16 innymi ludźmi nie przeżył tej katastrofy. Do dziś trwają spory, czy był to zamach, czy jedynie wypadek.....

Nie tracąc czasu po Europa Point wróciliśmy do granicy. Zanim jednak to się stało to czekała nas kolejna niespodzianka. Wcześniej w punkcie informacji pan nam powiedział, że z punktu Europa można wrócić autobusem numer 2 do Market Place i potem przesiąść się na numer 5. Taki też mieliśmy plan dopóki nie dowiedzieliśmy się, że linia numer 5 jest obsługiwana przez inną firmę i w związku z tym pomimo że mamy całodniowe bilety musimy dopłacić 2 EUR. My to olaliśmy i poszliśmy na nogach. I dobrze....dzięki temu mogliśmy zobaczyć jak lądował samolot. My uchwyciliśmy samo kołowanie ale to i tak dużo, że mieliśmy szczęście spotkać w ogóle jakiś samolot lądujący na Gibraltarze.

Zaraz po Gibraltarze, po krótkiej przerwie na bułeczkę i konserwę ruszyliśmy do Malagi. Malaga jest sprawcą całej tej wycieczki. Darek znał kiedyś osobę z Malagi, która tak mu polecała to miejsce, że podczas losowania Darek umieścił ją na naszej liście.

Z Gibraltaru do Malagi było ok. 120 km. Czyli nie tak źle. Do tego widoki rozpieszczały nas jeszcze bardziej. Gdzie niegdzie górki, gdzie niegdzie plaża. Za to samochód ma trochę do życzenia. Ma nowy system, który automatycznie wyłancza silnik po 5 sekundach stania w korku. Ponoć ma to oszczędzać paliwo. Niestety bardziej to drażni niż to całe oszczędzanie jest warte. Cały czas wyłancza silnik a co za tym idzie też klimatyzację. Ruszając ze świateł, silnik się automatycznie zapala ale trwa to parę sekund. Jest to drażliwe zwłaszcza w jeździe po miastach. Dobrze, że można to wyłączyć jednym przyciskiem. Wkońcu dotarliśmy do naszego hotelu, Las Vegas. Tak to nazwa naszego hotelu. Hotel znajduje się przy samej plaży więc teraz pisząc bloga siedzę sobie na balkonie i słucham szumu fal...

Nie tracąc czasu ruszyliśmy na miasto. Nie planowaliśmy dziś dużo zwiedzać tylko odwiedzić stare miasto, wstąpić na jakąś przekąskę i wrócić do hotelu. Jako naszą destynację wybraliśmy El Pimpi. Jest to restauracja otwarta w 1971 roku. Przez El Pimpi przewinęło się wiele sławnych ludzi. Jak np. rodzina Picasso, Antonio Banderas, Tony Blair.....
Byliśmy w sumie najedzeni, więc zamówiliśmy tylko deskę (talerz) serów i butelkę wina Verdejo. Lekkie, fajne, chłodne, lokalne winko idealnie pasowało do zestawu serków.

Po drodze do tej restauracji zobaczyliśmy zamek który chętnie odwiedzimy jutro.

Po wypiciu winka, przekąszeniu serków i poznaniu lokalnej restauracji postanowiliśmy po pierwsze wrócić tam jutro na nadziewane bułeczki (specjalność tego regionu) jak i odwiedzić bar z Craft Beers. Piwa z mikro-browarów przyciągają naszą uwagę coraz bardziej więc grzechem byłoby nie spróbować Hiszpańskich specjałów. Takim sposobem doszliśmy do knajpki: Cerveceria Arte & Sana Craft Beer Cafe. Trzeba przyznać, że chłopaki mają bardzo ciekawy wybór. Mają kilkaset rodzajów piw z całego świata. Myśmy próbowali hiszpańskich po wpiciu dwóch na miejscu udało się wziąć jeszcze jedno do hotelu.

Po relaksie przy piwku wróciliśmy do hotelu i siedząc na balkonie słuchaliśmy fal Morza Śródziemnego. Jutro dalsza część wyprawy...Granada a potem Sierra Nevada i spanie w schronisku...będzie na pewno ciekawie.

Read More