Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.

2019.04.07 Washington DC & Philadelphia, PA

Washington DC jest miastem w Stanach, w którym byłam najwięcej razy. Oczywiście nie licząc Nowego Jorku. Można powiedzieć, że zaczynam poznawać stolicę jak własną kieszeń. Jednak po tym pobycie, gdzie mogłam troszkę na spokojnie przyjrzeć się miastu wyrobiłam sobie opinię.

Po pierwsze to nie jest to typowa stolica. Większość z nas na słowo stolica ma przed oczami Warszawę, z dużą ilością biurowców i drogich restauracji. To dostaniecie w NY. Inni pomyślą, że Washington DC to tylko białe budowle (z Białym Domem na czele) i pełno pomników. Tu będą mieć troszkę racji. Ale Washington to też miasto pełne restauracji, barów, parków, przyjemnej bryzy z nad oceanu i wysokiej temperatury z południa. Zdecydowanie kwiecień jest najlepszym miesiącem, żeby odwiedzić DC. Jest już ciepło ale nie za gorąco. Nam dodatkowo się poszczęściło i zamiast deszczu mieliśmy piękny słoneczny dzień.

Tak więc ranek (a raczej wczesne przed południe) rozpoczęliśmy od spacerku do restauracji gdzie miało być najlepsze w mieście śniadanie. A skoro jest najlepsze to oczywiście o stoliku można zapomnieć - ehhh - ciągle zapominam, że trzeba robić rezerwacje. Ale jak można robić rezerwację na śniadanie. Jak człowiek może przewidzieć o której wstanie na wakacjach po nocnym łazikowaniu.

Album_2019_04.06-07 Washington  (17).JPG

Udało nam się szybko znaleźć inna restaurację. Open Table pokazał nam od razu gdzie można zarezerwować stolik na 4 osoby więc wcisnęliśmy przycisk rezerwuj, potem pokieruj i już po 10 minutach byliśmy pod inna knajpą. Tutaj mały szok. Okazało się, że restauracja jest w jakimś wypasionym hotelu. Trochę nasze sportowe ubrania nie pasowały do wystroju ale co tam, w końcu my turyści. Weszliśmy do knajpy a tam puściutko. Niby nie najlepszy znak, ale ryzyk fizyk i było stoliczku nakryj się. Poleciały jajka Benedykta (albo w koszulkach jak kto woli), kawa i owoce.

Nawet kawy nie dokończyliśmy jak knajpa zapełniła się do końca. Nagle jakoś tak dużo ludzi się zjawiło. Nie dziwota bo śniadanie było dobre i wcale nie takie drogie na jakie wyglądało.Po śniadaniu i krótkiej naradzie doszliśmy do wniosku, że Washington ładny jest ale czemu w drodze powrotnej nie podjechać na Philly Cheese Steak. I takim oto sposobem w GPS został wpisany kierunek Philadelphia.

Album_2019_04.06-07 Washington  (20).JPG

Wyjazd z miasta nie był ciekawy - niestety, w Washington, Baltimore i innych okolicznych miastach wszyscy mają samochody więc korki są niemiłosierne. Już chyba w NY nie można narzekać na korki tak jak na południu. Zawsze jak jeździmy na północ to korków raczej nie ma, a na południe to tylko raz na 5 lat więc zapominamy i znów popełniamy błąd i zamiast pociągiem, jedziemy autem. Ale daliśmy radę. Po około 3h dojechaliśmy do Philadelphia.

Pierwszy przystanek to schody - nie byle jakie schody bo schody Rockiego! W sławetnym filmie Rocky, Sylvester Stallone biegał po schodach muzeum sztuki pare razy dziennie. My też wybiegliśmy - a raczej wyszliśmy aby popatrzeć na Philly z góry.

Album_2019_04.06-07 Washington  (23).JPG

Muszę przyznać, że rozrosła się ta Philadelphia w górę. Ostatni raz byliśmy w Philadelphia 4 lata temu i wydawało mi się, że wieżowców za dużo to tam nie mieli. Nadal można je policzyć na palcach dwóch rąk ale jakoś tak nowocześniej się zrobiło.

Być w Philadelphia i nie zjeść Philly Cheese Steak to tak jak być w Japonii i nie zjeść sushi. Nie długo trzeba było namawiać wycieczkę, żebyśmy poszli spróbować o co tyle szumu. Wybraliśmy bar-restaurację, która miała dobre opinie. Nie szukaliśmy “która restauracja ma najlepsze Philly Cheese Steak”. Stwierdziliśmy, że jak restauracja dobra to i lokalnego przysmaku nie powinna zepsuć. No i wyszło im - było przepyszne!

Album_2019_04.06-07 Washington  (26).JPG

Bardzo pozytywne zaskoczenie. Nie jest to kanapka z nawaloną cebulą. Połączenie steak’a, cebuli i sera daje fajne połączanie i smakuje wyśmienicie. Zaczynało się już ściemniać więc wskoczyliśmy w subaru i ruszyliśmy w kierunku domku. Niestety jutro znów do pracy - ale takie krótkie wakacje są jak najbardziej wskazane od czasu do czasu. Aż trudno uwierzyć, że tyle nowego zobaczyliśmy w niecałe 48h.

Read More
USA - Pennsylvania Darek USA - Pennsylvania Darek

2017.09.05 Pittsburgh, PA (dzień 4)

Dzisiaj miał być bardzo spokojny i nie burzliwy dzień. Mieliśmy dojechać do Louisville, dolecieć do Nowego Jorku, zjeść kolacje i w końcu się wyspać. Jednak jak to bywa w podróżach, nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem.
​Rano po śniadaniu w Nashville spakowaliśmy się i powoli wybieraliśmy się na samolot.

Musieliśmy dojechać do Louisville w stanie Kentucky, oddalonym o 275 km. A tu nagle pierwsza niespodzianka. Przypomnieliśmy sobie, że między Tennessee a Kentucky jest strefa czasowa o jedną godzinę do przodu. Upssss..... my jak zwykle tak na styk z czasem, a tu taka niespodzianka. No nic, dużo drogi przed nami to jakoś to nadrobię na autostradzie, pomyślałem.

Na początku nawet szło OK. Droga nie była zatłoczona, policji w ogóle nie było, więc nadrabianie szło zgodnie z planem. Ilonka się podzieliła na dwie osoby. Jedna część wdzwoniła się na obowiązkowy meeting w pracy i musiała być aktywna na telefonie. Druga część śledziła GPS i informowała mnie o postępie drogi.
Znowu wszystko zapowiadało się dobrze, aż tu nagle czarne chmury pojawiły się na niebie.
Było koło południa, a zrobiło się tak ciemno, jak by zaraz miał być wieczór. Na własne oczy przekonaliśmy się jak wyglądają środkowo-amerykańskie burze. Lało, wiało i grzmiało na maksa. Wycieraczki na 2 nie wiele pomagały. Musiałem zwolnić bo nic nie widziałem, a z drugiej strony woda nie zdążała spływać z drogi i czasami czułem, że samochód płynie, a nie jedzie.
Lało tak chyba z godzinę. Dobrze, że czasami przestawało to mogłem nadrobić. Ostatnie pół godziny było już ok, więc wpadliśmy na lotnisko na styk. Ale ponieważ byliśmy w Kentucky to nie ważne jak bardzo byliśmy na styk kanapka z KFC (Kentucky Fried Chicken) musiała być.

Okazało się, że samolot jest opóźniony o 30 minut i to nas chyba uratowało. Mamy TSA-pre (szybka odprawa), więc znowu w błyskawicznym tempie się odprawialiśmy. Prawie, do momentu kiedy nie musiałem prześwietlić mojej deski. Tak, prawie metrowa deska z ośmioma metalowymi końmi z najważniejszej destylarni z Kentucky.

Historia tej deski jest dość długa i nie będę teraz tu jej opisywał, ale w każdym razie potrzebowałem ją do sklepu. Oczywiście nie wpuścili mnie z nią do samolotu. Musieliśmy się wrócić do nadania bagażu i ją nadać. To też nie było łatwe, bo to wymagało specjalnego opakowania. Na szczęście są dobrzy ludzie na tym świecie i pani z American Airlines nam pomogła i nadaliśmy dechę. Znowu wróciliśmy się do odprawy. Tym razem poszło wszystko sprawnie i wsiedliśmy do samolotu.
Mały samolocik wzniósł się do góry i już myśleliśmy, że po wakacjach. Upssss... prawie. Lot z Louisville do Nowego Jorku trwa jakieś dwie godziny. Gdzieś po godzinie kapitan mam powiedział, że są jakieś burze w Nowym Jorku i nie można teraz tam lądować. On się "pokręci" tu w powietrzu przez 15 minut i wszystko powinno być ok. Po 15 minutach Znowu nam powiedział, że dalej lotnisko jest zamknięte i dalej się będziemy kręcić.

Minęło kolejne pół godziny i dalej Nowy Jork nie przyjmował samolotów. Kapitan stwierdził, że mu się paliwo kończy i musi gdzieś wylądować. Wylądował w Pittsburghu. Sami nie wiedzieliśmy czy się cieszyć czy smucić. Z jednej strony chcieliśmy być już w domku, zasnąć we własnym łóżeczku i zjeść jakąś dobrą kolację. Może nie do końca w tej kolejności. Z drugiej jednak strony Pittsburgh od jakiegoś czasu był na naszej liście. Tylko, że z NY jest dość daleko i najlepiej to lecieć samolotem. Tak więc American Airlines zrobiło nam niespodziewany prezent i mieliśmy okazję spędzić noc w Pittsburghu.

Niestety zanim mogliśmy nacieszyć się miastem musieliśmy przejść przez całą papierkową robotę. Nauczeni już wypadkami z wcześniejszych lotów (praktyka czyni mistrza) jeszcze w samolocie zaczęliśmy dzwonić do linii lotniczych. Udało nam się załapać na samolot o 5:30 rano - wiem zbrodnicza godzina ale do pracy jakoś musimy zdążyć. Muszę przyznać, że linie lotnicze o nas zadbały i zapłaciły też za nasz hotel i dały nam $24 na kolację (hotel ok ale z tymi $24 to się nie popisali).

Kolację zjedliśmy w hotelu bo tylko tam działał voucher. Oczywiście w barze byli tylko ludzie którym odwołali samoloty. Zagubieni podróżni, którzy w barze zabijali czas. My chcieliśmy jednak wykorzystać okazję i pomimo, że byliśmy trochę zmęczeni to wzięliśmy taksówkę do centrum miasta. Szkoda tylko, że bardziej się nie przygotowaliśmy. Pojechaliśmy do Downtown gdzie jak się potem okazało wcale nie ma najlepsze miejsce na imprezę.

Downtown jest bardziej biznesowy. Niestety większość barów zamykają ok. 22-23. Zdecydowanie inny klimat niż w NY. Był to środek tygodnia ale dla kogoś kto mieszka w NY i przywykł, że ludzie są na ulicy 24h na dobę takie opustoszałe miasto jest trochę dziwne. Tak więc nasz długi weekend był bardzo nie przewidujący, zdecydowanie intensywny i dołożył kolejne 3 pinezki na naszą mapę.

Kentucky i Bourbon rejon - sam stan zaskoczył nas czystością. Jeżdżąc po okolicy zaskoczyła nas ilość ładnych domków, wszystko fajnie zadbane z wystrzyżoną trawką. Odległość między domkami była wystarczająca, żeby mieć dużo prywatności. Prawie w ogóle nie widzieliśmy tam płotów (no chyba że dla koni). Nawet w małych domkach gdzie widać, że pieniądze są na średnim poziomie to otoczenie domku jest zadbane i czyste. Jak to mało trzeba, żeby było ładnie? Niestety nie zawsze ludzie dbają o swoje ogródki i czasem jeżdżąc po innych stanach widuje się, że ogródek służy bardziej za piwnicę i daje się tam wszystko co jest nie potrzebne w domu. Same destylarnie burbonów mnie pozytywnie zaskoczyły. Nie sądziłam, że dla kogoś kto nie pija burbonów ta wycieczka też może być fajna.

Tennessee nie zwiedzaliśmy ale Nashville nam się spodobało. Fajna muzyka - fajny klimacik i mili ludzie. Nie wiem czy jest potrzeba przylatywać tu na więcej niż 1-2 noce. Natomiast na pewno warto przylatywać tu częściej. Nie ma to jak posłuchać dobrej country muzyki i posłuchać starych kawałków. Następnym razem musimy tylko lepiej się przygotować z restauracji. Bo jedzenie w barach nie jest najlepsze. W okolicy jest dużo do zobaczenia więc pewnie jeszcze tu wrócimy. We wtorek czas wracać do domku.

Pittsburgh - nie sądziłam, że tak duże miasto jest na drugim końcu Pensylwanii. Miasto to ma biznesy, ale też uniwersytety. Dlatego też jest tam wiele młodych ludzi. Niestety my nie doszliśmy do części uniwersyteckiej więc też nie poznaliśmy najlepszych miejsc - podobno. Mam nie dosyt i wierzę, że to miasto ma dużo więcej do zaoferowania. Póki co zaskoczyło nas wielkością i ilością mostów. Czas jednak wracać do rzeczywistości. Po 3h snu znów jedziemy na lotnisko - miejmy nadzieję, że tym razem polecimy.

ps. Udało się - w środę wylądowaliśmy w NY - turbulencje były, i woda się rozlewała z kubków ale bezpiecznie wylądowaliśmy i dotarliśmy wreszcie do domku.

Read More