Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.

USA - Colorado Ilona USA - Colorado Ilona

2024.04.08-09 Breckenridge, CO (dzień 3-4)

W Breckenridge i chyba ogólnie w Kolorado czuję się trochę jak w domu. Zresztą pewnie macie już to wrażenie po ilości wpisów jakie mamy z tego stanu a zwłaszcza z Denver i rejonu gór/resortów narciarskich.

Ponieważ pojechaliśmy większą grupą i dużo ludzi było w Breckenridge po raz pierwszy to naturalnie przypadła mi rola przewodnika. Nadal są miejsca które odkryłam dopiero na tym wyjeździe ale czasem warto się zgubić, żeby odkryć coś fajnego.

W niedzielę wzięłam ekipę gondolą do bazy narciarskiej Peak 8. Jest to baza położona troszkę wyżej niż miasteczko i można dostać się tam kolejką linową z miasteczka, za darmo.

Z Peak 8 są super widoki ale to co mnie zainteresowało to było pod kolejką zanim wyjechaliśmy na górę…

Pod gondolą były ślady, i byli ludzie. Okazał się, że tak zwane Nordic Trails (czyli trasy na narty biegowe i rakiety) znajdują się na zboczu góry i nad nimi przejeżdża kolejka. Aż się zdziwiłam, że widzę je pierwszy raz bo kolejkę już parę razy brałam. Ale pewnie wtedy bardziej podziwiałam widoki niż patrzyłam na dół. Teraz wypatrując zwierzaków znalazłam ludzi…

Nie dziwota, że zwierząt nie wypatrzyłam. Zwierzęta do baru poszły a ludzie do lasów. No tak natura troszkę wariuje i zwierzęta ciągną tam gdzie jest jedzenie, nawet jeśli jest przetworzone, ludzkie i nie zdrowe dla nich. Ale jest łatwo dostępne. Ten zając na szczęście nie przyszedł objadać się frytkami. Był ze swoim właścicielem, który hoduje zające. I tak właściciel zamiast psa przyszedł na piwo z zającem. Można i tak…

Ale wracając do tras… teren pod kolejką jest terenem chronionym ze względu na zwierzęta i ptaki. Nazywa się on Cucumber Gulch Wildlife Preserve. Jak tylko wyczaiłam, że jest tam sieć tras po których można się włóczyć to plan na poniedziałek już był. I tak w ostatni pełny dzień w tym górskim raju część ekipy poszła odkrywać te nowe tereny. Zwierząt nadal nie spotkaliśmy, ludzi też nie wiele ale spacerek był bardzo przyjemny.

Rakiet ani raków nawet nie potrzebowaliśmy. Czasem troszkę się zapadałyśmy ale nie dużo. Trasy były podzielone na te dla nart biegowych i zwykłych łazików. Nasze trasy szły lasem, były węższe i przyjemniejsze. Dość dobre oznaczenia i mapa ściągnięta na telefon bez problemu pokazały nam jak mamy iść. Plan (zrealizowany) był dojść do 2 stacji kolejki (Peak 7) i stamtąd już drogą dojść do destynacji jaką znów jest Peak 8. Peak 8 to trochę takie nasze miejsce spotkań. Narciarze mają łatwy dojazd a do tego można posiedzieć na zewnątrz w słoneczku i podziwiać góry.

Oczywiście jeśli to słoneczko jest… co nie do końca było dziś gwarantowane. I nie chodzi tu o złą pogodę ani o zachmurzenie. Był to jeden z tych nie licznych dni kiedy można zaobserwować zaćmienie słońca.

Zaćmienie słońca nie jest czymś bardzo unikatowym. Tak naprawdę zaćmienie słońca jest raz, dwa razy w roku. Unikatowość polega, żeby akurat być w miejscu w którym jest zaćmienie. Oczywiście w Stanach robią z tego wielkie szaleństwo, festiwale “Solar Eclipse”, a ludzie podróżują masowo to rejonów przez które zaćmienie będzie przechodzić. To moje chyba drugie czy trzecie zaćmienie… jak widzicie nie przywiązujemy do tego większej uwagi… no chyba, że akurat popatrzymy w niebo i zobaczymy, że pół słońca nie ma.

Denver nie było na trajektorii całkowitego zaćmienia więc musieliśmy się zadowolić częściowym. Ale raban się zrobił, ludzie wymieniali się okularami i ogólnie krzyki WOW przekrzykiwały wszystko inne.

Aaa to jak już mówimy o panikujących ludziach to wspomnę o trzęsieniu ziemi… no mieliśmy jedno w NY. Kalifornia powie, że co to było… i w sumie ma rację. Tak było to dziwne uczucie, był to pierwszy raz kiedy świadomie zdałam sobie sprawę, że właśnie jest trzęsienie ziemi. Trochę się potrzęsło, potem ja się trochę trzęsłam bardziej z szoku niż czegokolwiek innego ale ogólnie obyło się bez zniszczeń czy strat. Natomiast, Nowojorczycy oczywiście zrobili z tego tragedię. No bo, że niby koniec świata, trzęsienie ziemi, zaćmienie słońca i jeszcze cykady nas czekają. Na koniec świata jeszcze musimy trochę poczekać więc póki co cieszmy się przygodami i każdym dniem.

Zaćmienie minęło i można było wrócić do kontynuacji dnia. Nie ma to jak przepyszny lunch na 3000 metrów (9950 ft). My lubimy mieć swój własny lunch ale na tym wyjeździe po raz pierwszy do zestawu lunchowego dołączył kręciołek. Czyli taki śmieszny nożyk co sprawia, że ser nie tylko ładnie wygląda (jak różyczka) ale też super smakuje. Rozpływa się jak masełko.

Po lunchu się rozeszliśmy. Chłopaki w swoją stronę, dziewczyny w swoją. To już nasz ostatni dzień w tych pięknych górkach. Wszyscy zgodnie polubili BolD. To chyba nazywa się gastro bar… miejsce niby barowe ale z bardzo dobrym jedzeniem. Tak więc zarządzona została zbiórka na Happy Hours. Każdy doszedł w swoim tempie. Jedni spragnieni byli tam już przed czwartą, inni ledwo idąc przez zakwasy doszli troszkę później. Ale najważniejsze, że każdy miał uśmiech na twarzy i opalone twarze. Bo słoneczko towarzyszyło nam cały czas (no poza sobotą).

We wtorek przyszedł czas pożegnań. Darek oczywiście nie omieszkał pójść na narty. Syn naszych przyjaciół też dołączył do grupy zatwardziałych narciarzy i nie chciał zmarnować ostatniego dnia w tak pięknych górach. Nawet początkujący narciarze widzą różnicę między pięknymi i słonecznymi górami na zachodnim wybrzeżu a wschodem.

Mi w zadaniu przypadło pakowanie ale i tak udało mi się zrobić ponad 10tys kroków. W końcu noszenie walizek tam i z powrotem to też ćwiczenie. Żartuję nie było tak źle. Pudełeczko zostało rozdysponowane po wszystkich ludziach więc nie mieliśmy dużo do pakowania.

Droga na lotnisko minęła super. Zero korków, śnieżyc itp. Samolot o dziwo też o czasie i to jeszcze przyspieszył bo miał dobre wiatry. Myślę że to zasługa części naszej ekipy co wracała z nami do NY. Nasz talizman szczęścia. Bo tak szybkich i bezproblemowych samolotów to dawno nie mieliśmy. Super by było jakby tak już zostało i szczęście i wiatry nam sprzyjały.

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2024.04.07-08 Breckenridge, CO (dzień 2-3)

Po sobotniej zimie, od niedzieli wróciła wiosna.

Jeszcze w niedzielę rano trochę wiało, ale to już było nic w porównaniu do soboty.

Do południa w niedzielę patrol jeszcze nie wpuszczał na szczyty. Wiatr i intensywne opady śniegu spowodowały wysokie zagrożenie lawinowe i musieli trochę pospuszczać lawin żeby bezpiecznie można było się bawić w najwyższych partiach.

Ale nie było tak źle. Niżej też było dużo puchu. Zwłaszcza w lasach, w które wiatr intensywnie całą noc wpychał śnieg.

Koło południa patrol otworzył wszystko! 5 szczytów otwartych! Prawie 200 tras, dużo terenów, słonecznie, mało ludzi…. co za raj.

Temperatura nadal była ujemna. Dzięki temu śnieg był idealny. Nie mokry ani nie zlodowaciały jak to czasami bywa na wiosnę.

Czasami na bardzo stromych i zmuldzonych odcinkach były wielkie zlodowaciałe muldy. Oczywiście między nimi był głęboki nieubity śnieg. Za bardzo nie wiem jak w takich warunkach jeździć. Nie uczyli tego w szkole życia.

Nie można jak po puchu, bo są zlodowaciałe muldy. Nie da się jak po muldach, bo jest głęboki śnieg między nimi. Zjechanie prosto na krechę też nie wchodzi w rachubę, bo jest za strono. Z reguły omijałem tego typu odcinki. Niestety czasami się pojawiały i nie dało się je ominąć. Trzeba było ostrożnie i pomału nimi zjechać.

Dużo czasu spędziłem w krańcowych częściach resortu. Szczyt 10 i 6. Często te rejony są zamknięte. Wymagana jest dobra zima z dużymi opadami śniegu. Nie za dużo bo znowu będzie zagrożenie lawinowe i zamkną.

Teraz wszystko było otwarte. Wielkie przestrzenie, bez ludzi i bez wiatru z wystarczającą ilością śniegu na fajną zabawę.

Była nas większa grupa, więc często spotykaliśmy się w różnych częściach resortu. A to na piwko, czy coś przegryź, czy nawet razem zjechać parę razy.

Poniedziałek i wtorek to już było naprawdę ciepło. Na górze jeszcze zimowe ubranie było potrzebne, ale w niższych partiach w słoneczku można było się opalać.

W niedzielę i poniedziałek były organizowane zawody dla dzieci i młodzieży. Freeride po ciekawych terenach staje się to coraz bardziej popularne i modne. Już się nie zjeżdża po trasach, organizatorzy wybierają niezalesione tereny wysoko w górach. Wywożą tam zawodników i każą jechać w dół. Im stromiej i więcej skał tym ciekawiej. Czas z jakim zjeżdżasz nie ma większego znaczenia. Bardziej liczy się którędy jedziesz i jak jedziesz. Im więcej skoków i obrotów tym wyższe miejsce na podium.  Często na start trzeba się dostać na nogach z najwyższych wyciągów. Ważniejsze zawody (te z większym budżetem) mają helikoptery do wywożenia zawodników i całego sprzętu.

Za bardzo nie  miałem „czasu” na branie udziału w tych zawodach, więc wybierałem spokojniejsze dolinki.

Natomiast na wyciągach można było spotkać organizatorów i trenerów tych zawodów. Ciekawe opowieści się słyszy.
Jak np. 12-to letnie dzieci są już szybsze i odważniejsze od dorosłych trenerów. Dzieci nie boją się niczego i dalej myślą, że nie mają kości tylko całe ich ciało jest z gumy zrobione. Nic się nie połamie. Ach ta młodzież….

Ja parę kości mam więc spokojniej, ale też w ciekawych terenach się bawiłem. Słoneczko, może -3C w górnych partiach, lekki wiaterek, dużo śniegu…. ach co za raj!

Końcem sezonu można ciekawych ludzi spotkać na wyciągach. Nie takich jak ja co nie lubią nart i tylko 20 dni w sezonie jeżdżą. Spotkałem np. narciarkę z Nowej Zelandii co przyjechała na narty na 6 miesięcy! Nie ma stałego pobytu w Stanach, więc nie mogła tu jeździć pół roku. Pierwsze 3 miesiące spędziła na nartach w Kanadzie (tam też jest gdzie jeździć) a kolejne 3 miesiące w Kolorado. To się nazywa zamiłowanie do sportów zimowych. A ja nawet nie mogę należeć do klubu 100+!

Był z nami kolego co jeździ na desce. Dobrze mu to wychodzi, więc trzeba było mu pokazać ciekawe zakamarki Breckenridge.

A że dobrze jeździ to można było w górnych partiach wyszukiwać interesujące rejony i próbować nimi zjechać.

Czasami się dobrze jechało, a czasami wpakowaliśmy się w ciężkie rejony i trzeba było się ochłodzić i dać nogom parę minut przerwy.

No bo kto by przypuszczał, że piękna, mało rozjeżdżona polana zakończy się stromym leśnym urwiskiem.  Teraz już wiemy dlaczego tak mało było na niej śladów.

Breck ma dwie główne i dwie pomocnicze bazy na dole. Nienarciarska część ekipy z reguły tam docierała w popołudniowych godzinach na wspólny zasłużone odpoczynek. 

Później każdy udawał się w swoim kierunku. Narciarze do góry a inni w dół. Popołudniami z reguły już łatwiej i wolniej się jeździ. Nogi zmęczone, śnieg nie taki dobry, gorsza widoczność, więc i o kontuzje łatwiej.

Mimo, że jest kwiecień to dalej zima panuje w górach w Kolorado. Resorty przedłużają datę zamknięcia. Już jest mowa o czerwcu a może i dalej. Rekord chyba jest gdzieś na połowę sierpnia!

Fajnie tak, nie? Przerwa w nartach na 3 miesiące i od października znowu można zaczynać.
Ja niestety na tym wyjeździe będę kończył mój sezon. A szkoda, bo jeszcze  spokojnie z 2-3 miesiące można by pojeździć. Widocznie nie kocham nart tak jak niektórzy prawdziwi narciarze.
Koniec nart na ten sezon!
Do następnego….

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2024.04.06 Breckenridge, CO (dzień 1)

Trzeba jakoś ciekawie zakończyć ten sezon narciarski. Cały marzec nie byłem nigdzie na nartach, ale niestety tak jakoś dziwnie się to wszystko poukładało. Nie jest tak źle i w planie mamy spędzić 4 dni na nartach w Breckenridge w stanie Kolorado.

W kwietniu z reguły są wiosenne narty. Ciepło, słoneczko, miękki śnieg i dużo chłodnych napojów. Niestety (albo na szczęście) zima w tym roku się przeciąga i wszędzie dalej są intensywne opady śniegu. Nawet u nas, na wschodzie w górach dalej ostro sypie i resorty przedłużają zakończenie sezonu. Chyba w tym roku ocieplanie klimatu zaspało, przynajmniej w Stanach.

Dalej niestety nie mieszkamy w Denver, więc lotnisko LGA w NYC trzeba było odwiedzić w sobotę super wcześnie rano. Ale jak się chce w sobotę już jeździć na nartach to trzeba się poświęcić.
Nie jest źle, lotnisko mamy 12 minut od domu.

LGA należy do nowoczesnych lotnisk (mieli wielki remont przez ostatnie parę lat) w związku z tym z reguły wszystko idzie logicznie i sprawnie i już o 7 rano byliśmy w samolocie. Niewiele później nad chmurami śniadanko i za chwilę śniliśmy o pięknych zaśnieżonych górach skalistych.

Lecąc na zachód goni się czas. W naszym przypadku nadrabiamy dwie godziny, a do tego kapitan powiedział, że ma pomyślne wiatry i nadrobił dodatkową godzinkę. Tym o to sposobem parę minut po 9 rano wylądowaliśmy już w Denver. Tak powinno być zawsze. Niestety nie jest. Czasami nic nie idzie z planem i aż się nie chce latać. Widać, ze tym razem mieliśmy pozytywne moce na pokładzie i wszystko szło sprawnie. Tak, trochę większa grupa leciała z nami.

Ilonka zajęła się bagażami, a ja samochodem. Tu znowu wszystko się zgrało i niewiele później wznosiliśmy się autostradą 70 w góry.

Dzisiaj niestety nie ma wiosny w Kolorado tylko pełnia zimy z potężnym wiatrem. W wyższych partiach gór śniegu zaczęło przybywać, nawet na drodze. W związku tym wszystkie ciężarówki musiało założyć łańcuchy na koła, co oczywiście spowodowało korki.

Na szczęście nie było tak żle i już koło południa byliśmy w Breckenridge. 

Tak jak przypuszczałem, dzisiejsze nartki nie należały do idealnych. Potężny wiatr, opady śniegu i chmury. Wszystkie górne wyciągi były zamknięte.

Oczywiście nie odbierajcie mnie źle. Dalej było fajnie, tylko ciekawiej. Poza górnymi partiami resortu wszystko było czynne.

Pogoda wygoniła dużo ludzi do barów, więc mimo tego, że była sobota to można było bez kolejek jeździć non-stop.

Ale chciało mi się jeździć. Paru lokalnych podpowiedziało mi gdzie w taką pogodę najlepiej jeździć żeby uchronić się od wiatru. Bardziej zalesione i północna stoki były najlepszą opcją.

Ogólnie było ok. Widoczność nie była najlepsza, ale za to śnieg był super. Coraz więcej go przybywało i można było w kwietniu w puszku czasami się bawić. Pod warunkiem, że wiatr nie zwiał wszystkiego.

Na jednym z wyciągów spotkałem ładnie opalonego gościa. Myślałem, że pewnie z Miami jest. Jak się okazało jeździł tu wczoraj i dzień wcześniej. Było zupełnie inaczej, tak wiosennie. 15-20C, słonecznie i bez wiatru!

Miejmy nadzieję, że wiosna tutaj wróci w najbliższych dniach.

Jeździłem do samego końca. Gdzieś o 16:15 zjechałem na sam dół i zacząłem szukać reszty ekipy.

Większość ich znalazłem w naszym ulubionym barze BoLd. Z reguły w kwietniu après ski odbywa się na zewnątrz w słoneczku i przy fajnej muzyce. Tym razem pogoda wygoniła wszystkich do środka.

Na ten wyjazd miało nas pojechać 12 osób. Niestety życie płata ludziom różne figle i pojechało tylko 7 ludzi. Dodatkowo była to też urodzinowa niespodzianka, więc było bardzo wesoło i smacznie.

Po kolacji spacer zaśnieżonymi uliczkami Breckenridge był bardzo wskazany. Mimo mrozu i wiatru każdy potrzebował przetrawić posiłek i dalej się aklimatyzować z wysokością. 

Aklimatyzację zakończyliśmy w naszym hotelu obserwując z okna co tam się wyprawia. Potężny wiatr z dużą ilością opadu śniegu!
Miejmy nadzieję, że do jutra się wypogodzi i będzie można w pięknym puszku ze szczytów uprawiać białe szaleństwo.
Przecież jest wiosna, nie?

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2024.02.12-16 Vail, CO

Czy różnią się dni na nartach jak się jest tydzień w resorcie?

Nie narciarz powie, że raczej nie. Rano wstajesz idziesz na narty, wyjeżdżasz wyciągiem w górę i zjeżdżasz w dół na nartach. I tak cały dzień, cały tydzień. Nudne, nie?

Narciarz powie, że tak, każdy zjazd, każdy dzień jest inny.

Ja powiem, że raczej tak. W malutkim resorcie gdzie jest tylko parę wyciągów i parę tras to pewnie przez tydzień bym się nudził. W resortach z kilkudziesięcioma wyciągami, kilkuset trasami i praktycznie nielimitowaną przestrzenią ciężko się nudzić.

Do tego dochodzą zmiany pogody, różny śnieg i teren, odkrywanie nowych miejsc, ciekawi ludzie na krzesełkach…. jest tego trochę.

Nie będę opisywał każdego dnia, bo to raczej nie ma sensu. Pewnie by brakło miejsca w internecie.

Vail należy do drogich resortów, a nawet do bardzo drogich. Na szczęście nie jest tak źle jak się dobrze wszystko zaplanuje.

Cena biletu na wyciągi na dzień kosztuje prawie $300. Dużo, nie? Bardzo dużo bym powiedział. Na szczęście Vail jest na moim Epic bilecie który kosztuje $800 na cały sezon (pół roku +) i też działa na wiele innych wielkich resortów na 4 kontynentach.

Ceny za noclegi w Vail spokojnie dochodzą do $1,000 za noc. Na szczęście Vail jest duże i można spać dalej od centrum znacznie taniej.

Parkingi też są drogie. Spokojnie z $50 na dzień. Ale po co jechać samochodem na narty jak spod naszego mieszkania co 15 minut jedzie autobus i w 12 minut dowozi cię do centrum. Wszystkie autobusy w Vail są za darmo.

Vail posiada trzy dolne bazy. Lions Head, Vail Village and Golden Peak. Nasz autobus z East Vail przyjeżdża do Vail Village, wiec z reguły tam rozpoczynaliśmy nasz narciarki dzień.

Jak to zwykle w górach pogoda jest nieprzewidywalna, więc trzeba było być przygotowanym na wszystkie możliwości. Mieliśmy ciepłe prawie wiosenne dni, a także wiatry, chmury, śnieżyce…

Śnieg też był różny jak to w wielkich resortach.

Od idealnie ubitych tras, przez muldy, gdzieniegdzie puch, głębszy w lasach, do niestety zbitego śniegu na dole w głównej części resortu.

Tak jak pisałem, Vail jest ogromny, wiec staraliśmy się nie jechać dwa razy tą samą trasą w ciągu jednego dnia. Wiadomo, każdy ma swoje ulubione trasy, więc następnego dnia trzeba było raz nią zjechać. W Back Bowls praktycznie nie ma tras, więc tam nie było tego problemu.

Przerwy na lunch zależały od pogody albo od rejonu w którym się znajdowaliśmy. Była to albo kanapeczka na śniegu, albo grillowana przez nas kiełbaska na jednym ze szczytów, albo bardziej cywilizowana przerwa gdzieś na dole w knajpie z nienarciarską częścią grupy.

W Vail poza paroma na dole dla dzieci wszystkie wyciągi są ekspresowe. Ogólnie to dobrze, nie? Prawie. Nie ma za bardzo kiedy odpoczywać. Na wolnych wyciągach to się siedzi po 10 minut i nogi odpoczywają. Tutaj w ciągu paru minut znowu jesteś na górze i znowu trzeba jechać w dół.

Dlatego, po lunchu to raczej staraliśmy się łatwiejszymi trasami zjeżdżać, żeby na następny dzień coś tej siły zostało.

Vail ma fajne, takie europejskie miasteczko. Dużo sklepów, barów, kafejek, restauracji.

Dlatego grzechem by było tak po nartach wsiąść do autobusu i pojechać do nas na wioskę czyli East Vail.

Après ski czyli piwko po nartach obowiązkowe. Wydawałoby się, że to proste jak jest tutaj tyle barów. Niestety nie takie proste. Ilość ludzi którzy chcą piwka po nartach jest tak duża, że bez rezerwacji jest ciężko. Chyba, że chcesz stać gdzieś w kącie w głośnym i zatłoczonym barze.

Na szczęście Ilonka albo robiła rezerwacje, albo już wcześniej była w barze i trzymała miejsca.

Tym to sposobem można było odpocząć, napić się chłodnego, lokalnego i podzielić się wrażeniami z minionego dnia.

Vail może też się poszczycić wspaniałymi restauracjami. Prawie na każdym rogu jest jakaś fajna knajpeczka.

Niestety rezerwacje do nich są wymagane, najlepiej z paro-tygodniowym wyprzedzeniem. Im lepsza restauracja tym wcześniej trzeba robić rezerwacje. Szefowie kuchni prześcigają się z pomysłami żeby przyciągnąć klientów.

Jedzenie oczywiście jest pyszne i ładnie podane. Z reguły są to lokalne dania z pastwisk czy rzek i jezior. Przoduje jagnięcina, steaki czy rybki z górskich potoków. Serwis na najwyższym poziomie i interesujące menu.

Oczywiście żeby docenić taki poziom restauracji trzeba czasami na kolację zjeść kiełbaskę upieczoną w kominku, czy żeberka odchodzące od kostek. Też pyszne!

Tak jak pisałem w poprzednich wpisach, dawno nie byłem na tygodniowych nartach w Vail. Wiadomo, jest tyle resortów, że ciężko jest wybrać ten jeden i ciągle do niego jeździć. Ale powiem szczerze, że Vail dla mnie jest w samej czołówce najlepszych resortów w Północnej Ameryce.

Jeśli bym musiał wybrać 3 najlepsze resorty to pewnie Vail, Big Sky i Whistler znalazły by się na mojej liście.

Przez cały tydzień nie mieliśmy jakiś większych opadów śniegu. Wiadomo, coś tam sypało od czasu do czasu, ale nic wielkiego.

5-10cm spadało, ale nie jakieś wielkie opady.

Oczywiście wieczorem, w dzień przed wyjazdem zaczęło sypać.  I to nawet ostro sypać.

Co godzinę sprawdzaliśmy stan dróg do Denver. Cały czas były przejezdne, ale śniegu na nich przybywało. Pługi non stop jeździły i próbowały utrzymywać główną drogę przejezdną. Nawet im się to udawało.

Normalnie mieliśmy wyjechać o 8 rano na lotnisko, ale wiedzieliśmy, że droga będzie ciężka i wyjechaliśmy o 6 rano. Oczywiście śnieg fajnie sobie sypał.

Żeby wydostać się z Vail trzeba autostradą 70 wyjechać na przełęcz Vail, na wysokość 10,662 stóp (3,250m).. Potem zjechać w dół, gdzie znajduje się kolejnych parę resortów. Następnie wyjechać jeszcze wyżej na kolejną przełęcz i potem już cały czas z górki przez 50 mil (80km) aż do Denver.

Jak tylko wjechaliśmy na autostradę to już widzieliśmy, że nie będzie łatwo. Wszystkie ciężarówki miały obowiązkowo zakładać łańcuchy. Bardzo dobrze, bo one są największym zagrożeniem. Zaczną się ślizgać pod górę i zablokują całą drogę.

Śnieg ostro sypał. Było ciemno i pusto. Mieliśmy prawie nowy samochód z napędem na 4 koła. Przejechane niecałe 1000 mil, więc opony jeszcze miały dobry bieżnik i przyczepność.

Pomału do przodu, kilometr po kilometrze posuwaliśmy się w stronę Denver. Gdzieś tak w połowie podjazdu na przełęcz dogoniliśmy pługi.

Pługi jechały wolno! Jakieś 25 mil na godzinę (40 km/h). Może i wolno, ale lepiej wolniej niż wcale.

Dzięki nim droga była dalej przejezdna. Oni mają też system blokowania przed idiotami. Jadą koło siebie i nie ma możliwości ich wyprzedzić. Wiadomo, nikt nie chce jechać przed pługiem w śnieżycy, ale zdarzają się piraci drogowi.  Niektórzy myślą, że jak mają wielkie samochody SUV to już mogą wszystko na drodze. Prawa fizyki ich niestety dotyczą i potem wpadają w poślizg i blokują całą autostradę.

Wyjechaliśmy na przełęcz. Zaczęło się rozwidniać. Niestety na przełęczy jest też zmiana hrabstwa. Wyjechaliśmy z Eagle i wjechaliśmy do Summit. Niestety pługi zawróciły. Inne hrabstwo, inne pieniądze. Coś jak drogi rejonowe w Polsce. Tu są dziury a za chwilę ich nie ma.

Nie czekaliśmy na pługi z hrabstwa Summit tylko pomału ruszyliśmy w dół. Z góry się trudniej zjeżdża niż do góry wyjeżdża. Droga hamowania jest znacznie dłuższa. Najlepiej nie hamować tylko z jednostajną prędkością zjeżdżać.

Spokojnie dojechaliśmy w rejony Silverthorne. Tutaj znajduje się wiele dużych resortów takich jak Breckenridge czy Copper. Zwiększyła się też ilość samochodów na drodze, ale dalej nie było korków. Nawet lepiej, bo droga była czarna mino -5C.

Wyjazd na kolejną przełęcz nie sprawił żadnego problemu. Potem tylko 80km w dół i już byliśmy w Denver. Samochód oddaliśmy i w końcu można było odpocząć.

Byliśmy prawie dwie godziny za wcześnie. Ale lepiej było wyjechać wcześniej niż później stać w potężnych korkach (jak miesiąc temu) i nie zdążyć na samolot.

Na szczęście na lotnisku jest fajny hotel Marriott Westin i podają dobre śniadania. My przecież prawie o głodzie jesteśmy. O 5 rano nikomu nie chciało się jeść.

W Denver na lotnisku jest wielki plac budowy. Cały port lotniczy jest rozbudowywany na maxa. Spodziewają się coraz więcej pasażerów. Nie dziwię się, pięknie jest w Kolorado.

Ogólnie to dobrze, ale okres budowy nie jest ciekawy. Jest wiele utrudnień i opóźnień. Mają zakończyć wszystko do końca 2025. Pożyjemy zobaczymy. Życzę in powodzenia!

Wiedząc o tym wyszliśmy wcześniej z hotelu i odstali swoje w kolejkach do odprawy. Wszystko przebiegło sprawnie (jak na wielką budowę) i już godzinę później siedzieliśmy w samolocie do Nowego Yorku.

Tym razem lot był bezproblemowy i 3h póżniej przywitał nas lekko zaśnieżony NYC.

Niestety będę miał przerwę od fajnych nartek aż do kwietnia. Takie życie. Ale jak wszystko się uda to może w lato nadrobię zaległości narciarskie.

✈️🌴🌵🌁❄️⛷🍷

Read More
USA - Colorado Ilona USA - Colorado Ilona

2024.02.14 Vail, CO

Darek zadał mi dziś pytanie czy wolę Vail czy Breckenridge jako miasteczko, czy destynację dla nie narciarzy. Większość przemawia za Vail i tylko do jednego mogę się przyczepić. W końcu nic nie jest idealne. Vail jest bardziej ekskluzywne niż Breckenridge, głównie jeśli chodzi o restauracje.

Są tu tanie miejscówki jak meksykańska restauracja czy bar irlandzki ale głównie to raczej lepsze restauracje z białymi obrusami i przepysznym ale nie za tanim jedzeniem. W Breckenridge mamy swoje miejscówki jak BoLD czy Gravity House które są lepsze niż zwykły bar z hamburgerem a jeszcze nie fancy, że człowiek musi się zastanawiać który widelec użyć.

Miasteczko jednak powinno się przede wszystkim oceniać po ilości rzeczy dla nie narciarzy. I tu zdecydowanie przoduje Vail. Po pierwsze ma autobusy które dowiozą cię na szlaki górskie, np. Bighorn Trailhead, Pitkin Trailhead etc. Większość tras zaczyna się w East Vail (wschodnie Vail), dokładnie tam gdzie mieszkamy.

Parę tych tras robiłam w 2012 i 2013 roku. Był to koniec marca więc i słoneczko dopisywało i śniegu nie było już tyle na trasach. Miałam też fajnych towarzyszy do wspinaczki, i motywowaliśmy się aby iść wyżej pomimo śniegu i śladów kuguarów. Tym razem w połowie lutego i po dość dużych opadach śniegu jakie były w weekend i w środę stwierdziłam, że nawet nie ma co się tam wybierać na szlak bez rakiet (które tym razem nie poleciały z nami).

Kroki i mile trzeba było jednak zrobić. Znalazłam super trasy które w zależności jak szybko i jak daleko się pójdzie mogą być dla początkujących piechurów jak i dla tych co idą na ilość i długość.

Gore Valley Trail przechodzi przez cały Vail. W lecie jest to trasa rowerowa która ciągnie się od miasteczka Minturn (rejon West Vail) do East Vail. Tam trasa łączy się z trasą Ten Mile Canyon, która przez Vail Pass (prawie 11tys ft wysokości) idzie przez Copper (inny resort narciarski) aż do Frisco. Jak jakimś cudem człowiek ma jeszcze siłę to z Frisco może pociągnąć do Breckenridge ale to już będzie spory wyczyn. Chyba nawet nie realny w jeden dzień na rowerze. Obszar tras rowerowych pokazuje jednak, że nie ważne w którym resorcie jesteś Copper, Vail czy Breckenridge to znajdziesz trasę do zimowych spacerów.

Gore Valley to nie tylko nazwa doliny w której położone jest Vail. Dawno temu była tu wioska która właśnie nazywała się Gore Valley. Niestety ciężkie warunki atmosferyczne zmusiły ludzi do przeniesienia się w inne rejony Kolorado. Tereny jednak nie pozostały zapomniane i w 1962 powstał tu resort narciarski.

W pierwszy dzień stwierdziłam, że przejdę się trasą Gore Vally trail na odcinku East Vail do centrum. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona jak fajnie to zrobili. Na odcinku ok 4-5 mil (6-8km) zrobili szlaki dla łazików, nart biegowych i rowerów na grubych kołach tzw. fat tire. Każdy ma swój wydzielony szlak i tylko czasem szlaki się przecinają aby dalej iść w kierunku miasteczka. Spacer wg. Google zajmuje prawie 2h. Przy dobrym marszu 1.5h jest idealne. I ponad 10tys kroków zaliczone lekko.

W środę planowałam pójść w przeciwnych kierunku i dojść do trasy Ten Miles Canyon. Niestety pogoda się zmieniła i zaczął padać śnieg. Przy większych opadach śniegu nie było sensu wspinać się wyżej gdzie na pewno będzie coraz bardziej sypać z każdym metrem wysokości. Po raz kolejny wybrałam Gore Valley Trail ale tym razem poszłam dalej i odkryłam drugą trasę, Północną (North Recreational Trail). To był bardziej chodnik niż łąki ale też się super szło a licznik nabijał kilometry.

Nie zawsze trzeba zdobywać szczyty. Jeśli o mnie chodzi to samo spacerowanie w szybkim tempie na długie dystanse też jest przyjemne. Czasem słuchałam sobie książek, czasem ptaszków i natury, czasem podziwiam przyrodę a czasem wpadnę po kolana w śnieg i stracę całą energię na wygramolenie się z niego. Piękno gór nie jest tylko w najwyższych partiach i szczytach ale też w dolnych partiach w dolinach, strumykach itp.

A jak już człowiek się zmęczy to zawsze może wstąpić i ochłodzić się przy piwku w jakimś barze w miasteczku albo wsiąść do autobusy i przy kominku zagrzać się w domku.

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2024.02.11 Vail, CO

Jest takie świetne uczucie i taka wewnętrzna (i zewnętrzna) radość jak się wsiada na pierwszy wyciąg na tygodniowych narciarskich wakacjach. Wiesz, że przed tobą jest cały tydzień szusowania w tym raju, a ty dopiero jesteś na jego samiutkim początku.

Tak też było i dzisiaj. Poranne godziny a ja już siedzę w gondoli udającej się w góry. Może nie było tak łatwo dzisiaj rano na dole, bo przecież jest niedziela, czyli weekend.

Duże i popularne resorty mają to do siebie, że ściągają mnóstwo narciarzy, zwłaszcza w weekendy. Vail nie należy do wyjątków i rano na dole była dłuuuga kolejka, na jakieś 10-15 minut stania do gondoli. Nie jest to może jakiś ogromny problem, ale szkoda każdej minuty. Zwłaszcza w pierwszy dzień.

Na szczęście istnieją kolejki dla pojedynczych narciarzy. Z reguły są bardzo krótkie i w niecałe 5 minut już możesz być na wyciągu.

A tak w ogóle to jest cały system jak omijać kolejki w górach. Te informacje nie są łatwe do zdobycia i musisz trochę czasu spędzić w danym resorcie (i ich barach) żeby to opanować. Tak jak pisałem wcześniej, kiedyś tu dużo jeździłem i trochę wiadomości mi zostało.

Z gondoli przesiadłem się na krzesła i w 20 minut byłem w rejonach szczytów. Wow…. Ale tutaj są widoki!

Piękna słoneczna pogoda, brak wiatru, dużo śniegu…. co za idealne warunki.

Lokalni mówią żeby się nie wracać na dół, tylko prosto jechać dalej, w kotliny. Tym o to sposobem unikasz tłumów na trasach i na wyciągach.

Tak też zrobiłem i wjechałem w słynne Vail Back Bowls.

Tutaj można spędzić parę dni i nie będzie się człowiek nudził. Jest gdzie jeździć.

A jak to wciąż jest za mało to można jechać dalej, do Blue Sky Basin. Są to kolejne wielkie tereny trochę bardziej zalesione niż Back Bowls. Na trasach drzewa rosną rzadko i można szybki karwing między nimi uprawiać.

Śniegu było dużo, wszystko otwarte. Może nie był to idealny puch jaki czasami tutaj można spotkać, ale wystarczająco dobry. Trochę już rozjeżdżony.

Głębszy puch dopiero znalazłem we wschodniej krańcowej części Back Bowls, w Syberia i Mongolia Bowls.

Te tereny są mało uczęszczane przez narciarzy ze względu na odłegłe ich położenie. Trzeba spędzić trochę czasu żeby tu się dostać. Ale jest warto!

Lekko zalesione rozległe tereny o różnym stopniu trudności i nachylenia. Od prawie płaskich odcinków do ekstremalnie trudnych terenów (EX).

Jest to też idealne miejsce na przerwę. Zwłaszcza podczas słonecznej i bezwietrznej pogody. Z dala od ludzi i cywilizacji. Można tak siedzieć godzinę, podziwiać widoki i nie spotkać nikogo.

Chciałem jak najbardziej wykorzystać ten mój pierwszy dzień w Vail, więc jeździłem do samego końca, aż do zamknięcia wyciągów, czyli do godziny 15:30.

Nagrodą za cały dzień „ciężkiej pracy” na stokach było après ski w barze Red Lion. Jest to miejsce gdzie kiedyś często tam się przesiadywało, słuchało muzyki na żywo i jadło ich pyszne żeberka.

Tym razem też tak było. Piwka i żeberek nie brakowało. Czy są tam najlepsze żeberka w Vail? Pewnie nie, ale tradycji i wspomnień nigdy za mało.

Dzionek zakończyliśmy przy kominku w naszym mieszkaniu w East Vail na wspomnieniach i planowaniu kolejnego dnia w tym górskim raju.

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2024.02.10 Vail, CO

Vail, dla wielu uznawany za jeden z najlepszych resortów narciarskich w Ameryce Północnej. Kiedyś prym wiódł Aspen, który też znajduje się w stanie Kolorado. Bardziej w jego zachodniej części. Aspen przez ostatnią dekadę, albo dwie coś nie ogarnął i teraz coraz mniej się o nim słyszy. Vail otworzył potężną ilość terenów, zbudował całę infrastrukturę, jest o wiele bliżej lotniska w Denver i zaraz koło autostrady.

Kiedyś do Vail jeździłem prawie co sezon. Parę lat temu jak zmieniłem mój bilet z Epic na Ikon to musiałem niestety wykreślić Vail z moich resortów.

Dla niewtajemniczonych: w Stanach są dwa główne bilety na narty, Epic i Ikon. Tutaj nie ma znaczenia który jest lepszy i gorszy. Oba są świetne i oba posiadają kilkadziesiąt resortów na 4 kontynentach. Cena też jest porównywalna. Dla narciarzy co jeżdżą przynajmniej 6+ dni w sezonie posiadanie jednego z nich jest bardzo wskazane. Każdy z tych biletów daje nielimitowane dni na nartach

Różnica polega w których resortach chcesz jeździć. W każdym głównym resorcie działa tylko jeden bilet. Bardzo popularne jest to co ja robię, czyli co parę lat zmieniam bilet. Tym oto sposobem co parę lat jeżdżę w innych miejscach. Coraz więcej ludzi po prostu kupuje oba i ma problem z głowy. Jak chcesz jeździsz tam gdzie śnieg sypie i 10+ dni w sezonie to posiadanie obu ma sens. Nie ograniczasz się do resortów na jednym bilecie i możesz jechać tam gdzie śnieg spadł albo świeci słońce, a nie tam gdzie masz bilet.

Jak narazie mieszkam z dala od fajnych gór, ale jak będę już mógł osiedlić się w Denver to posiadanie obu biletów będzie tak ważne jak dobra kawa rano.

Tak jak pisałem, zmieniłem z Ikon na Epic i drzwi do Vail dla mnie się otworzyły. Mimo, że przez ostatnie lata nie miałem biletu do Vail to i tak tam parę razy jeździłem. Nie mogłem tak po prostu omijać ten resort i kupowałem jedno-dniowe bilety. Za dużo mam z nim ciekawych wspomnień i trzeba było cały czas je podtrzymywać.

Tym razem jedziemy na tydzień. Myślę, że tydzień wystarczy żeby odwiedzić najdalsze zakamarki resortu i stworzyć nowe wspomnienia. Pewnie będzie ciężko bo w Vail znajduje się prawie 300 tras i słynne Back Bowls. Są to otwarte przestrzenie słabo zalesione w tylnej części gór. Siedem potężnych dolin o szerokości 6 mil (10km) praktycznie bez tras. Raj dla narciarzy lubiących przestrzeń, puch i swobodę.

Jak narazie jest 4:45 rano i budzik próbuje nas obudzić. Oczywiście ciężko mu to idzie, ale niestety nie ma wyjścia trzeba się zbierać. Ja to chyba muszę kochać narty.

Po ostatnich nieciekawych przygodach na lotnisku LGA dzisiejszy lot wzięliśmy z JFK. Jest to większy port lotniczy oddalony jakieś 20 minut samochodem od LGA. Wyznając zasadę, że większy może więcej spróbowaliśmy szczęścia tutaj. Był to dobry pomysł. Wszystko bezproblemowo i już parę minut po siódmej wszyscy siedzieliśmy w samolocie. Mimo, że jest to super-bowl weekend i była zwiększona ilość ludzi na lotniskach to nawet to ogarnęli.

Planowy start to i planowe lądowanie. Samolot troszkę wolniej leciał, bo niestety „miał pod górkę” czyli pod wiatr, który wiał na wysokości 10km z prędkością 160 mil na godzinę (260km/h). Pilot jakoś to omijał, trochę nad Kanadę poleciał, trochę nad Wielkimi Jeziorami się pobawił i wylądował w Denver tylko z 15 minutowym opóźnieniem. Dobra robota!

Na lotnisku w Denver troszkę nas przytrzymało. Nie ogarnęli specjalnych, niewymiarowych bagaży. W naszym przypadku nart i skrzynki z winem.

Kiedyś to wszystko wyjeżdżało na specjalnych taśmach i każdy odbierał swoje. Chyba niestety za dużo kradli i musieli wprowadzić bardziej kontrolowany system. Musisz pokazać swój kwitek bagażowy albo dowód osobisty żeby ci wydali narty czy inny niewymiarowy bagaż. To niestety powoduje dodatkową, niepotrzebną kolejkę i bałagan. Zwłaszcza, że większość ludzi co teraz ląduje w Denver jedzie na narty i ma swój sprzęt. Może nie każdy ma skrzynkę winka, ale ktoś  przecież musi być fajny.   

Na szczęście wypożyczalnia samochodów nie miała dzisiaj problemów i w ciągu niecałej minuty siedziałem już w samochodzie. Załadowanie 4 osób i 7 bagaży nie należało do łatwych zadań, ale przebiegło pomyślnie.

Zanim wyruszyliśmy dalej w góry to musieliśmy coś przekąsić. Dobre i szybkie śniadanie z dużą kawą w Common Good postawiło nas na nogi i ruszyliśmy w góry.

Mimo, że autostrada 70 z Denver na zachód jest przejezdna to jednak była ciekawa. Duże opady śniegu powodowały utrudnienia w ruchu.

Czasami droga była czarna i szybka, a czasami niestety zwłaszcza w wyższych partiach gór była biała i śliska. Pomału i do przodu. Nie było innej opcji.

Za resortem Copper było ciężko. Zwłaszcza do przełęczy Vail która znajduje się na na wysokości 10,600 stóp (3,250 metrów). Opady śniegu i słaba widoczność.

Na szczęście pług się pojawił, który ułatwił nam zadanie. Jechał nawet z dobrą prędkością aż na samą przełęcz. Czyścił nam drogę cały czas.

Z przełęczy w dół było ciężej bo pług zawrócił na szczycie. No i z góry zawsze jest trudniej niż pod górę. Ale pomału, ostrożnie i zjechaliśmy do Vail. Nasz dom na tydzień!

Resort przywitał nas dużą ilością śniegu i  narciarsko-górskim klimatem. Miejmy nadzieję, że pogoda dopisze i będzie można na maxa zwiedzić wszystkie tereny. Ponoć wszystko jest otwarte i dostali dużo śniegu. Mam nadzieję, że to jest prawda.

Jutro rano wyruszam!

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2024.01.14-16 Breckenridge, CO

Tak jak Ilonka pisała, ten przylot do Colorado nie należał do łatwych. Niestety nie zawsze idzie wszystko po myśli i z 4 narciarskich dni zrobiły się tylko 3. Mam nadzieję, że Delta kiedyś odda mi ten stracony dzień.

Zaraz po śniadaniu razem z kolegą i jego synem ruszyliśmy w kierunku wyciągów. Mieszkamy w wiosce narciarskiej, więc w 5 minut dostaliśmy się do jednej z paru dolnych stacji jakie Breckenridge posiada.

Tutaj niestety lekkie załamanie. Kolejka na dole na jakieś 15-20 minut stania. Chyba nie tylko my sprawdzamy pogodę i wiemy że wielkie śniegi idą.

Jak do tej pory to w tym sezonie Colorado nie ma dobrych warunków. Jakoś te słynne zachodnie śnieżyce omijają ten narciarski raj. Sypie w Utah, Kalifornii, Montanie… a w Colorado jakoś mało. Na szczęście to od dzisiaj ma się zmienić. Ma sypać parę dni!

Nasz samolot tak jak i pewnie wszystkie inne były pełne narciarzy i sprzętu (dlatego był problem z wagą samolotu). Każdy w końcu w tym sezonie chce się wyszaleć w puchu.

Mimo, że zapowiadają potężne mrozy i wiatry to i tak to ludziom nie przeszkadzało. Chyba wyznają zasadę, że nie ma złej pogody tylko człowiek źle przygotowany i się dobrze ubrali.

Breckenridge (dla lokalnych: Breck) posiada prawie 200 tras położonych na pięciu górach, połączonych kilkudziesięcioma wyciągami.

Niestety nie wszystko jest aktualnie otwarte. Jeszcze nie ma na tyle śniegu żeby szczyty były otwarte. Nawet jak dobrze sypie to i tak wiatr zwiewa śnieg w doliny.

Miejmy nadzieję, że po tej śnieżycy 100% terenów będzie dostępnych.

My na początek, na rozgrzewkę jeździliśmy w niższych partiach resortu. Nie na samym dole, bo tam kolejka dalej była ogromna.

Wyżej już praktycznie bez kolejek można było się bawić. Dobrze, bo stanie w kolejce do wyciągu na tym mrozie nie byłoby ciekawe. Było naprawdę zimno, jakieś -15C. Może to nie jest jakaś mrożąca krew w żyłach temperatura, ale w połączeniu z silnym wiatrem dawało spokojnie -25C.

Śnieg sypał. Z każdą godziną go przybywało, zwłaszcza w lasach. Na dole już go było sporo, a co dopiero wyżej w górach. Tam niestety nie mam video bo było stromo i potrzebowałem dwie ręce do balansu.

W takich warunkach nie da się być cały czas na zewnątrz. Dobrze, że na zachodzie to jakoś ogarnęli i bary znajdują się na każdej górze. Wiadomo, ciężko się do nich dostać, bo nie tylko my wyznajemy zasadę, że w takich warunkach to parę zjazdów i do baru!

Po 20-30 minutach można było wracać na mróz i przez godzinę czy dwie się bawić.

Im wyżej tym bardziej wiało. Trzeba było dużo czasu spędzać w lasach, które skutecznie chroniły od wiatru.

Około południa patrol uporał się z zagrożeniem lawinowym i otworzyli szczyt 6. Jest to najnowsza góra w Breckenridge. Należy do resortu może tylko od paru lat. Większość ponad lasami.

Oczywiście pojechaliśmy ją sprawdzić.

Trzeba było wziąć parę wyciągów i tak jechać jakieś 45-60 minut. Sama podróż była ciekawą przygodą, więc nie narzekaliśmy. Ta część resortu była nawet jakoś osłonięta górami od wiatru i znacznie mniej wiało.

Nigdy tutaj nie byłem i nie znam tych terenów. Za bardzo nie wypuszczaliśmy się głębiej w góry zwłaszcza, że było już popołudniu i słaba widoczność. Zjechaliśmy główną „trasą” w dół.

Tak jak przypuszczaliśmy, bardzo dużo jeszcze nie rozjeżdżonego śniegu. Była słaba widoczność i brak kontrastu, więc nie można było w pełni wykorzystać tego dziewiczego terenu. Ale i tak było ciekawie.

Spędziliśmy tu jakieś czas i około godziny 15 zaczęliśmy wracać w nasze rejony, czyli szczyt 9. Nie chcieliśmy po zamknięciu wyciągów wracać autobusami.

Następny dzień też cały spędziliśmy w Breckenridge. Mimo, że w pobliżu jest 6 dużych resortów to nie ma sensu się przemieszczać. Po pierwsze drogi są zasypane śniegiem i ciężko jest podróżować, a po drugie w Breck jest co robić nawet przez tydzień.

Ilonka też dzisiaj miała aktywny dzień. Zwiedzała Breckenridge ze wszystkimi jego zakątkami. Szukała ewentualnego transportu z powrotem do cywilizacji jak wszystkie drogi dalej będą zamknięte….

Dzisiaj jeszcze bardziej wiało, a temperatura była porównywalna do wczorajszej. Czyli zimno!

Niestety nie zawsze w Kolorado jest ciepło i słonecznie.

Dzisiaj tak samo jak wczoraj większość wyciągów w górnych partiach była zamknięta. Nie ze względu na brak śniegu (tego już było dużo), ale ze względu na silny wiatr i zagrożenie lawinowe.

Na szczęście jest poniedziałek i niektórzy muszą pracować więc nie było dużych kolejek do dolnych wyciągów.

Ponoć spadło ponad 2 stopy śniegu(60cm.). Było gdzie nogi zagrzać.

Tak jak wczoraj, jeździliśmy trochę na stokach, trochę w lasach żeby się zagrzać, a jak to nie pomagało to w barze barman miał odpowiednie ogrzewacze.

Oczywiście wykorzystaliśmy dzień na maxa i jeździliśmy do ostatniego krzesełka. Aż pomału zaczynało się ściemniać.

Ze względu na bardzo trudne warunki na lotniskach dużo samolotów jest opóźnionych albo odwołanych. Także droga przez góry na lotnisko nie jest łatwa, ale na szczęście już jest otwarta.

Kolega obliczył, że musi wyjechać już o 4 rano z Breck żeby spokojnie zajechał na lotnisko i zdążyć na samolot. Czyli pożegnanie trzeba było zacząć prosto po nartach.

Tak jak Ilonka pisała, mamy swój ulubiony bar w Breck, BoLd. Miła atmosfera, nie za głośno, dobre jedzenie i super ceny w Happy Hours (14-18h).

Posiedziało się, pogadało i zaplanowało kolejne narciarskie wypady….

Ostatniego dnia już sam jeździłem na nartach. Kolega z synem bezpiecznie dotarli do Denver i zdążyli na samolot.

Z tym dzisiejszym dniem to też było ciekawie. Ilonka dzisiaj rano mówi, że są problemy z naszym samolotem i może być odwołany albo dużo opóźniony.

Mamy dwie opcje. Pierwsza to, że szybko wstajemy (jest 7 rano) i jedziemy na lotnisko i łapiemy wcześniejszy samolot co leci do NYC, albo ryzykujemy i lecimy naszym. Tylko nie wiadomo czy poleci, a jak poleci to będzie opóźniony.

Wyglądam przez okno i widzę piękne góry, dużo śniegu, mało ludzi…. i mówię do Ilonki, że za bardzo nie rozumiem pytania. Delta ukradła mi sobotnie narty, więc na pewno nie pozwolę jej zabrać mi wtorkowych!

Zjadłem śniadanie i poszedłem w góry.

Z dobrych wiadomości to jest to, że samolot jest opóźniony parę godzin, więc więcej mogę się wyszaleć w górach. Dzięki Delta, że oddałaś mi moje stracone sobotnie godziny!

Oczywiście wiedzieliśmy, że główna droga z Breck do Denver nie będzie łatwa. Jest otwarta ale są potężne korki. Google już mówi, że zamiast 1.5h pojedziemy 4. Większość innych dróg jest pozamykana, więc wszyscy muszą jechać autostradą 70. Ale to na szczęście jest popołudniowy problem. Teraz przede mną są puste i zaśnieżone góry!

Tak też było. Pusto i śnieżnie. Śnieg nie sypał, ale było go wszędzie pełno. Nawet słońce czasami przebijało się przez chmury!

Jest wtorek i problemy na drogach. Mało kto dzisiaj dojechał w góry. Całe stoki należały do lokalnych i takich szczęściarzy jak ja co są już tutaj od weekendu.

Jeździł bym tak pewnie cały dzień, ale niestety wiem, że droga na lotnisko dzisiaj jest długa i ciężka. Ilonka mi napisała, że nasz samolot nie jest odwołany i że pewnie poleci późno wieczorem.

No nic, trzeba się niestety żegnać z zaśnieżonymi górkami i wracać do domu.

Szybkie przebranie się w mieszkanku i w drogę. Tutaj niestety przyjemna część dnia niestety dobiegła końca.

Normalny czas przejazdu z Breck do lotniska w Denver to jakieś 1:30-45. Dzisiaj niestety GPS pokazał nam 3:30 na start, a po pół godzinie jazdy niestety zmienił się na ponad 4h.

Na początku droga była biała, ale w miarę pusta. Można było poruszać się do przodu. Przecież nikt normalny nie opuści gór jak są tak idealne warunki! Niestety jak dojechaliśmy do autostrady 70 to się wszystko zaczęło.

Droga była czarna i można by szybko jechać, ale niestety się nie dało. Większość dróg jest zamknięta i wszyscy musieli tędy jechać. 3h zderzak do zderzaka niestety. Dobrze, że był wygodny samochód, fajna muzyka i piękne widoki. Jakoś zleciało….

Samolot był oczywiście dużo opóźniony, ale dalej miał dzisiaj lecieć. Jak narazie był gdzieś w powietrzu w drodze do Denver.

Na szczęście na lotnisku jest hotel Marriott który ma dobry bar. Lokalne piwka, w miarę dobre jedzenia i można jakoś zabić godzinkę czy dwie. Nasze ubezpieczenie pewnie i tak pokryje rachunek.

Około godziny 21 (czasu Denver) udało nam się zająć miejsca w samolocie i o 2 rano czasu lokalnego wylądować w NYC.

Trochę długi dzień, ale na szczęście zakończył się ok.

W Nowym Yorku Delta przywitała nas ciekawym napisem. „Delta, budujemy lepsze linie lotnicze dla Nowego Yorku.”

Delta, jeszcze „troszkę” musicie pobudować…..

Read More
USA - Colorado Ilona USA - Colorado Ilona

2024.01.13 Breckenridge, CO

Pierwszy wpis w roku i wypadło na 13-tego. Nie jesteśmy przesądni więc czemu mielibyśmy 13-tego nie lecieć na zachód, na jakieś narty, zwłaszcza, że przed nami długi weekend (Martin Luther King).

5 am - dzwoni budzik…. ja to muszę kochać Darka, że tak wcześnie wstaję w sobotę, żeby jechać/lecieć na nartki i to do miejsca gdzie prognozują temperatury koło -15C.

6:10 am - zapakowani wyjeżdżamy Uberem spod domu. Nawet nam się udało, że przyjechał duży samochód w cenie małego. Chyba o tej porze nikt nie jeździ więc i wybór jest duży.

6:51 am - zapięci w pasy siedzimy w samolocie. Dziś po raz pierwszy użyliśmy Digital ID. Delta wprowadziła rozpoznawanie twarzy jako ich odpowiedź na Clear. Podchodzisz więc, żeby nadać bagaże i nie potrzebujesz już dokumentu tożsamości tylko uśmiechasz się do kamerki i wszystko wiadomo. To samo z przejściem przez bramki ochronne. Oczywiście nadal cię skanują ale nie jest osobna kolejka dla ludzi z digital ID i znów tylko uśmiech i po sprawie. Fajna sprawa. Szkoda tylko, że póki co tylko 5 lotnisk to ma. Ale myślę, że będą wprowadzać tego coraz więcej.

Przeszczęśliwi…nie cała godzina od wyjścia z domu a my już w samolocie pijemy soczek pomarańczowy.

9:15 am - dalej siedzimy w samolocie i dalej na LaGuardii w NY…. na tym soczku pomarańczowym skończyło się chyba nasze szczęście. Mieliśmy wylecieć o 7:30 am. Niestety w pewnym momencie obsługa powiedziała, że płaci $1000 dla ochotników którzy polecą następnym samolotem. Potrzebowali trzech ochotników. Hmmm… stwierdziliśmy, że chyba ktoś ważny musi wsiąść albo muszą załogę dostarczyć do Denver, żeby inne samoloty poleciały. Trzech ochotników szybko się zdecydowało więc byliśmy pewni, że już po sprawie. Niestety to nie o zamianę pasażerów chodziło ale o wagę samolotu. Podobno nasz samolot był za ciężki a lotnisko LaGuardia ma krótki pas startowy. Do tego przewidywane są wiatry w Denver. Wiatry, krótki pas startowy więc musieliśmy zabrać więcej paliwa. Do tego cały samolot to narciarze więc każdy ma dość dużo bagażu. Ciężar szybko się zrobił. Ja naliczyłam 30 par nart na naszym samolocie… a zaczęłam liczyć jak już trochę załadowali. Czyli z 50 myślę, że było. Do tego inne bagaże i problem się robi. Co się dziwić, my z Darkiem na samolot Delty możemy zapakować z 500 lb (ponad 200kg) bagażu. Dlatego wypakowywali ludzi.

Niestety wypakowanie 3 ludzi nie pomogło i liczyli dalej ile jeszcze ludzi musza wyprosić. Już nawet nasz pilot który wyglądał, że swoje już w życiu wylatał dziwił się, że tyle im to zajmuje. Niestety w dzisiejszych czasach każdy boi się podjąć decyzji, Atlanta (centrala główna) śpi więc czekaliśmy a oni liczyli. Wypakowali jeszcze czterech ludzi, trochę bagaży i stwierdzili, że możemy lecieć.

9:23 am - komunikat przygotować kabinę do startu i odjeżdżamy od terminala.

9:30 am - zawracamy do terminala. Jednak nie da się wystartować. Coś się wiatry zmieniły i jednak nie mamy pozwolenia na start. Ehhh… jak sobie możecie wyobrazić, nasza cierpliwość dobiega końca.

9:45 am - o jednak możemy startować ale ponieważ straciliśmy już trochę paliwa, żeby odjechać i wrócić do terminala to muszą nas dotankować.

10:36 am - wszyscy mają usiąść bo startujemy. W tym momencie jest to 3 raz kiedy to słyszymy, trzeci raz puścili nam video bezpieczeństwa i mamy nadzieję, że jak to się mówi do trzech razy sztuka i tym razem wystartujemy.

10:48 am - odjeżdżamy do terminala. Hmm… było ciemno jak wsiedliśmy do tego samolotu. Teraz już nawet nie jest wschód, teraz jest dzień w pełni i piękne niebieskie słońce.

10:56 am - startujemy… w końcu. Jaka ulga jak koła oderwały się od asfaltu. Jak fajnie popatrzeć na oddalającą się ziemię. Lubię starty i lądowania bo lubię podziwiać świat z góry. Ale szczególnie to startowanie mnie ucieszyło. Choć wiedzieliśmy, że z dnia na nartach nici. Ja już zaczynałam tworzyć w głowie maile jakie napiszę do Delty i firmy ubezpieczeniowej. Jak trzeba gdzieś wyładować złość to najlepiej napisać maila z opinią do firmy która nawaliła.

12:56 pm (w NY 2:56 pm) - wylądowaliśmy w Denver. Cudo… ale nie zapominajcie, dziś jest 13-tego. Po tych wszystkich problemach ze startem stwierdziłam, że na chwilę stanę się przesądna. Ten start i brak konkretnych decyzji sprawił, że straciłam nadzieję. Już nawet nie byłam zła, byłam bezsilna, i bez nadziei. Chyba się starzeję ale powiem jak mój dziadek “co z tego nowego pokolenia wyrośnie”.

Wylądowanie to tylko mała część sukcesu. Powiedzmy, że jesteśmy na etapie 3 z 7 rzeczy które muszą nam się dziś udać.

Wystartowanie, wylądowanie, wylądowanie w dobrym miejscu, odebranie bagaży, odebranie samochodu, przejazd autostradą (która może być zamknięta) i dojechanie do apartamentu w górach.

Na tym wyjeździe spotykamy się z przyjacielem i jego synem. Oni nie mieszkają w NY więc lecieli innym samolotem. O ile wylot mieli tylko z małym opóźnieniem (20 min się nawet nie liczy) to potem w Denver czekali ponad godzinę na bagaże. Ponad godzinę bo nie mogli otworzyć luku bagażowego. Dobrze, że przynajmniej ich wypuścili. No tak w jednych samolotach drzwi same odpadają w innych nie można ich otworzyć. Bez komentarza.

My o dziwo bagaże dostaliśmy wszystkie i w miarę szybko. Samochód… kolejny krok i kolejne niepowodzenie. Darek chciał być fajny i cieszył się jak małe dziecko bo wyrwał naprawdę dobrą cenę na bardzo dobry samochód. Uczy się ode mnie, żeby rezerwować a potem bliżej podróży sprawdzać czy cena czasem nie spadła. No i spadła. Więc Darek zarezerwował jakiś ekskluzywny samochód (BMW X5). Super, samochodzik wypasik… tylko, że Darek chciał z napędem na 4 koła. A skoro jest Platynowym klientem to Pan w wypożyczalni go nie zbył tylko zaczął szukać BMW z napędem 4WD. No i szukał… szukał godzinę. Po pół godzinie co prawda zidentyfikował dokładnie który model dostaniemy ale auto było w myjni. Po kolejnej pół godzinie już 3 osoby latały do myjni pogonić ludzików i w końcu o godzinie 3 pm mogliśmy wyjechać z lotniska. Normalnie jakby wszystko było o czasie wyjechalibyśmy ok. 11 am - 11:30 am. Pięknie… i po co tak wcześnie zrywać się z łóżka jak los ma i tak dla nas inne plany. Jak się domyślacie zero nartek, spacerków i innych atrakcji, wyjazd nam się skrócił prawie o dzień.

5:10 pm - w końcu w apartamencie w górach. Przynajmniej apartament super. Zdecydowanie polecamy jeśli ktoś się wybiera do Breckenridge.

5:30 pm - kolacja… nie ma czasu na wiele rozpakowywania, rozłożenia nóg przy kominku. Po pierwsze to w Breckenridge w okresie zimowym jest dużo ludzi i lepiej jest robić rezerwacje. My mamy bardzo fajną miejscówkę BoLD i tam postanowiliśmy zjeść pierwszą kolację. Niestety najpóźniejsza rezerwacja to 5:30 pm. Później już wszystko zajęte. Nie narzekaliśmy bardzo bo w sumie byliśmy dość głodni. W końcu poza słabym śniadaniem w samolocie, bananami i croissantami przywiezionymi z domu to nic nie jedliśmy przez cały dzień. A jakby nie patrzeć to już 14h odkąd wstaliśmy. Dobrze, że trochę udało nam się zdrzemnąć w samolocie.

Ale fajnie było w końcu, zostawić cały zawrót podróży za sobą, usiąść i napić się zimnego piwka. Darek był troszkę rozczarowany bo mieli tylko jedno nie hazy IPA. W listopadzie mieli trzy… ale wytłumaczyli się. Autostrada z Denver jest ciężko przejezdna i ciężarówki nie mogą dowieźć piwa jak się skończy. Nic tylko otworzyć browar w Breckenridge i polegać na lokalnych dostawach. Browary tu są ale chyba nie wyrabiają na ilość restauracji i turystów jak przyjeżdża tu w sezonie.

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2023.11.23-27 Breckenridge, CO

Zima idzie! Pewnie sobie myślicie, że będą narciarskie wpisy. Dokładnie. Nie ma to jak rozpocząć sezon wcześniej i kontynuować prawie do lata. 6 (albo więcej) miesięcy można w miarę ciekawie i intensywnie uprawiać narciarstwo w Stanach.

Tym o to sposobem w drugiej połowie listopada siedzę w samolocie do Denver. Ilonka już poleciała tydzień wcześniej, bo mogła. Nie każdy ma tak fajną pracę i może tyle zdalnie pracować.

Miałem bardzo wczesny lot, więc zaraz po starcie z NYC w promieniach wschodzącego słońca ukazała się dolina rzeki Hudson. 15 minut póżniej pojawiły się chmury które z małymi przerwami towarzyszyły mi aż do samego Denver. Na szczęście większość lotu przespałem i obudziłem się przy lądowaniu.

W Denver z reguły jest słoneczna, pustynna pogoda. Z bezchmurnymi dniami przekraczając 300 dni w roku. Na szczęście pozostałe dni są z opadami i w górach spada duża ilość śniegu. Średnio 9-10 metrów w sezonie! Do tego spora wysokość (3,000+ metrów) i już mamy sześcio-miesięczny sezon narciarski.

Na ten sezon zmieniłem mój bilet narciarski na Epic. Pozwala mi on cały sezon bez ograniczeń jeździć w wielu resortach w Stanach i nie tylko. Przez ostatnie parę sezonów miałem podobny bilet, Ikon. To prawie to samo co Epic tylko do innych resortów. Ileż można po tych samych górkach jeździć.

Na ten długi weekend wybraliśmy Breckenridge. Jest to potężny resort w samym sercu Gór Skalistych. W pobliżu znajdują się takie ośrodki narciarskie jak Vail, Copper, A Basin…. Dawno, dawno temu jeździłem w Breckenridge (lokalnie nazywany: Breck), ale po zmianie biletu nie mogłem tu niestety jeździć. Teraz posiadając Epic mogę tu znowu zacząć szaleć po ich stokach.

Znalazłem Ilonkę w Denver i już oboje razem ruszyliśmy w góry. Do Breck z Denver jedzie się około  1.5h prawie cały czas pod górę.

Ilonka jak zwykle dobrze ogarnęła hotele i wylądowaliśmy w Marriottcie w miasteczku i przy samych stokach.

Dzisiaj już było za późno żeby iść na miasto. Zrobiliśmy sobie hamburgery na hotelowych grillach i wraz z dobrym winkiem zjedliśmy kolację w hotelu. Oboje byliśmy też za bardzo zmęczeni żeby zwiedzać lokalne bary. Mamy jeszcze trzy kolejne wieczory. Na pewno je odwiedzimy.

Na tym wyjeździe planowałem jeździć 4 dni na nartach. Tak też się stało. No może 3.5 dnia. Ostatni musiałem wcześniej skończyć, bo na lotnisko trzeba było wracać.

Breck jest wielkim resortem. Ma 5 gór połączonych kilkudziesięcioma wyciągami. Spokojnie można tu wiele dni jeździć i się nie nudzić. Teraz niestety jest początek sezonu i większość tras jest zamknięta. Są tylko dwie góry czynne i tak gdzieś tylko do połowy. Wszystkie szczyty dalej są zamknięte.

Szczyty otwierają dopiero gdzieś w okolicach Bożego Narodzenia jak już metry śniegu spadną i pokryją wielkie skały.

Jak narazie pokrywa śnieżna może jest 30-40 cm. Jest wystarczająca żeby na otwartych trasach już nie jeździć po korzeniach czy kamieniach.

Czasami w wyższych partiach, gdzie jest więcej śniegu, można było wjeżdżać do lasów. Trzeba było jednak uważać bo często wystawało coś z ziemi.

Dlatego też większość czasu spędzałem na ubitych i zaśnieżonych trasach.

Chyba globalne ocieplenie dotyka też resortów położonych wysoko w górach. Widać to po ilości armatek do zaśnieżania. Dawniej jak pamiętam to armatki znajdowały się tylko na dole i w miejscach gdzie się wiele tras krzyżuje i jest większy ruch.

Teraz, to całe trasy od dołu do góry są zaśnieżane.

Niestety jak resorty chcą być czynne przez 6 miesięcy to muszą  już w listopadzie zaśnieżać góry. Pewnie w grudniu czy styczniu spada tyle śniegu, że armatki są już mało potrzebne. Ale niestety mamy listopad a narciarze chcą już się wyszaleć i śnieg trzeba robić.

Czy sztuczny śnieg jest aż tak bardzo zły? Oczywiście że nie. Jest cięższy i zbity, ubija się tworząc lód. Szybciej tępi i niszczy spód nart. Poza tym to jest ok. Wiadomo, każdy narciarz marzy o jeżdżenie w miękkim puchu, ale to pewnie nie w listopadzie. Na to przyjdzie czas w pozostałych miesiącach.

Tak jak pisałem, jeździłem prawie 4 dni i uważam, że się fajnie wyjeździłem. Nie ma co opisywać poszczególnych dni, bo w sumie nie wiele się różniły jeden od drugiego.

Może poza pogodą. Trzy dni miałem słońce a jeden dzień chmury ze słabymi opadami śniegu. W niektóre dni rano było -18C, ale już koło 10-11 rano temperatura podnosiła się do -5C, a w słońcu jeszcze cieplej.

Mam zamiar tu wrócić w styczniu. Mam nadzieję, że wszystko będzie otwarte i zdam relacje z każdego szczytu.

Jak narazie nie jest źle. Listopad a ja już mam za sobę 4 dni narciarskie w pięknym resorcie.

Oby tak dalej….

Read More
USA - Colorado Ilona USA - Colorado Ilona

2023.09.23-25 Colorado

Czy leci z nami pilot?

Ups – nie leci... czyli my też nie lecimy?

No właśnie... co się dzieje jak pilot się rozchoruje. Nie będę wnikała czy choroba czy kacówka ale dzień wolny czasem trzeba wziąć w ostatniej chwili. Myślę, że te najlepsze linie lotnicze mają zawsze załogę na dyżurze i jak ktoś wypadnie to wtedy wskakuje kolejna osoba i wszystko sprawnie leci. Słyszałam też, że nawet ściągają na lotnisko więcej ludzi, żeby byli pod ręką jak ktoś wypadnie albo zadzwoni o chorobowe.

No tak, ale czy jedna z największych linii lotniczych może też tak zrobić. Chyba nie bardzo. Delta lata do 252 miast w Stanach więc musiałaby na każdym lotnisku, w każdym mieście mieć zapasową załogę. Trochę dużo ludzi jakby na to nie patrzeć. I właśnie dlatego nasz weekendowy wypad zaczął się od opóźnionego samolotu.

Dobrze, że my na La Guardę pojechaliśmy na styk to jakoś tego czekania nie odczuliśmy. Nie zmienia to faktu, że dowiedzenie się o 7 rano, że samolot jest opóźniony o godzinę nie jest najlepszą wiadomością... ta godzina mogła być dodatkową godziną spania. No ale nic... jest sobota, deszczowa i cały weekend się taki zapowiada więc my postanowiliśmy uciec tam gdzie słońce jest 300 dni w roku.

Denver – znów? No tak jakoś wyszło. Mieliśmy parę spraw do załatwienia tam a skoro już będziemy weekend to czemu nie pójść na hike. Przecież góry już nas wołają - chodźcie.

No to poszliśmy albo raczej polecieliśmy. W końcu udało się Delcie znaleźć pilota i w południe w ciepłym Denver byliśmy już po śniadanku gotowi na wspaniały dzień. Sobota była bardziej biznesowa. Parę rzeczy do ogarnięcia w Denver więc zeszło nam. Za to niedzielę spędzimy cały dzień w górkach.

Colorado tak jak i Adirondack ma swoją listę szczytów. Jest ich jednak trochę więcej i są wyższe. W Kolorado jest 58 szczytów które mają powyżej 14tys ft. (4,267 m). My już niby jakieś czternastki (albo blisko) robiliśmy ale w sumie nigdy w CO. Darek raz próbował ale mocny wiatr zmusił go do zawrócenia. Postanowiliśmy to zmienić i wybraliśmy szczyt Quandary. Jest to najłatwiejszy szczyt z listy czternastotysięczników. Niestety nie tylko nas górki wołały. Była niedziela, początek jesieni a jednak o 7:30 rano nie było już miejsca na parkingu. Wiedzieliśmy, że ten szczyt jest popularny. Ale aż tak? Masakra.

Pokręciliśmy samochodem po okolicy, wjechaliśmy w boczne uliczki ale niestety wszędzie były zakazy parkowania albo czyjeś podwórka. Olaliśmy to. Na szczęście mieliśmy plan awaryjny więc wróciliśmy do miasteczka Breckenridge i stamtąd trasami narciarskimi poszliśmy do góry. Teraz nie ma sezonu więc i ludzi mało tak że można iść.

Szczyt miał tylko numerek (Peak 10) i nie jest na liście czternastotysięczników. Wiadomo, że lepiej się idzie piękną leśną trasą ale przecież ładnie jest zawsze jak się wyjdzie trochę do góry. Pomimo, że trasa szła szerokimi trasami narciarskimi to wiedzieliśmy, że nie będzie łatwa. W Kolorado trasy są łatwe ale wysokość się zdecydowanie odczuwa. My założyliśmy, że pójdziemy jak najwyżej się uda. Najważniejsze, żeby dzień spędzić w górach.

Szczyt numer 10 ma 13,633 ft (4,155 m) wysokości i jest najwyższym szczytem pasma górskiego Tenmile. Pasmo górskie Tenmile ciągnie się przez 9 mil od Frisco do Breckenridge. Szczyty 6-8 tworzą resort narciarski Breckenridge a szczyt numer 8 jest najwyższym punktem tego resortu.

Do przejścia mieliśmy około 14 mil i prawie 4tys ft więc nie był to lekki szlak. Nie był techniczny ani nic takiego bo fajnie szło się do góry szerokimi trasami narciarskimi. Wysokość i długi dystans jednak wymaga kondycji. Darek chyba do końca nie zdawał sobie sprawy co go czeka. Dopiero gdzie w połowie drogi zaczęły do niego dochodzić numerki, że to wcale nie jest łatwy spacer w parku.

Prawie nie spotkaliśmy ludzi na dolnej części szlaku. Jeden rowerzysta nas prześcignął (szacun!) I trochę pojedynczych ludzi z pieskami czy biegaczy było na dole. Ale ogólnie trasa była nasza. Tak więc miarowym tempem doszliśmy do Overlook, czyli górnej bazy narciarskiej. Normalnie w sezonie można tam odpocząć i coś zjeść ale teraz oczywiście było zamknięte. Na szczęście stolik na zewnątrz były więc mogliśmy uzupełnić kalorie i trochę odpocząć. W tym miejscu opuszcza się resort narciarski i idzie się bardziej szlakiem … choć powinnam powiedzieć drogą.

Siedzieliśmy na tarasie, podziwialiśmy góry i nagle zobaczyliśmy tu auta. Na początku myśleliśmy, że to jakaś obsługa czy coś ale nie… to byli zwykli turyści. Idąc do góry samochodów przybywało. Tak jakby nasz szlak połączył się z jakąś drogą. I tak dokładnie się stało.

Zagadaliśmy do jednego z kierowców. Drugi raz podchodził do tej drogi. Można wyjechać na przełęcz prawie pod sam szczyt. Pierwszy raz był zwykłym SUV, tym razem wziął autko z potężnymi oponami którym to żadna trasa off-road nie jest jest groźna. Podobno każdy może wyjechać zarejestrowanym (czyli z tablicami rejestracyjnymi samochodem). Nie można tylko wyjeżdżać ATV. I dobrze bo by pewnie tego było tu za dużo.

Auta zabrały trochę uroku pięknego spaceru w górach ale widoki nadal to balansowały. My byliśmy jedynymi ludźmi którzy doszli tak daleko na nogach. Szacunek dla nas… czasem trzeba się samemu poklepać po plecach.

Jak przekroczyliśmy 12 tys ft (3,700 m) to poczułam, że kondycja/energia nie jest ta sama co na dole ale nadal fajnie się szło. Zwolniliśmy na wysokości około 12,700 ft (3,900 m). Tutaj zrobiliśmy sobie przerwę na czekoladę i postanowiliśmy uderzyć wyżej. Ze względu na późny start obawialiśmy się, że szczytu dziś nie zrobimy ale przynajmniej chcieliśmy dojść do 13tys ft.

Ostatnie kroki zaraz przed trzynastką były super wolne. Krok - oddech - krok - oddech. W takim tempie ostatnie 600 ft zajęłoby nam jakieś 2h (a nie 30 min jak normalnie). Postanowiliśmy zawrócić. My ludziki ze wschodniego wybrzeża pomimo, że parę wysokich szczytów zrobiliśmy nadal odczuwamy przekraczanie pewnych granic wysokościowych.

Dało nam to jednak do myślenia… ile szczytów powyżej 13tys zrobiliśmy w życiu?

1) Ekwador - ja zrobiłam schronisko pod Iliniza Norte (4700 m / 15,419 ft) a Darek przekroczył magiczne 5tys metrów wychodząc na szczyt Iliniza (5,130 m / 16,831 ft), no i Darek pobił tą wysokość wspinając się na Cotopaxi. Niestety z Cotopaxi musiał zawrócić.

2) Maroko - Toubkal 4,167 m / 13,671 ft

I to by było na tyle… powyżej 10tys ft uzbiera się znacznie więcej szczytów. Dlatego ten hike pomimo, że nie doszliśmy do szczytu był takim co można powiedzieć wow…

Zejście było dużo łatwiejsze choć nadal męczące. Skoro wyszliśmy te 3tys ft do góry to teraz trzeba tyle samo zejść. Podczas tego zejścia zrozumieliśmy dlaczego tydzień temu pani w sklepie sportowym w Lake Placid mówiła, że szczyty w Adirondacks robi się w lekkich butach. Moje ciężkie górskie buty już swoje wysłużyły więc na ten wyjazd kupiłam sobie nowe. Jak Darek je potem w hotelu podniósł to aż powiedział wow… bo w porównaniu do jego są super lekkie. Dla mnie zejście nie było wyczerpujące. Darek poczuł je w nogach bardziej… dlaczego? Buty… jego buty ważyły zdecydowanie większe i z każdym krokiem on musiał podnosić ten ciężar. Czyli da się zrobić wszystkie szczyty w Adirondack tylko trzeba mieć lżejsze buty i pogodę bez błota.

To był piękny hike. Słoneczny dzień spędzony w górach zawsze jest dobrym pomysłem. Pierwotnie mieliśmy spać w Breckenridge. Była by to fajna opcja bo Breckenridge jest górskim miasteczkiem z masą restauracji i knajpek. Niestety ceny były dość duże albo hotele w remoncie. Recenzje tak nas odrzuciły, że postanowiliśmy spać w Dillon. Odpoczęliśmy tylko w Breckenridge, zagasiliśmy pragnienie piwkiem, posiedzieliśmy w słońcu z widokiem na góry, obczailiśmy gdzie chcemy spać jak w styczniu przyjedziemy tu na narty i wróciliśmy do Dillon.

Tym razem śpimy w Hiltonie. Miałam jakieś punkty które by przepadły więc musiałam zdradzić Marriotta. Hotelik fajny. Duże pokoje, podstawowe rzeczy miał. W hotelu jednak było wesele więc na kolację ubraliśmy kurtki puchowe, czapki i poszliśmy do najlepszej restauracji w wiosce. Dużego wyboru nie mieliśmy ale wybraliśmy tą która w rankingu wg. recenzji była na pierwszym miejscu. Chyba nie trudno być numer 1 w malej miejscowości bo jedzenie było ok ale nie powalało.

Na kolację wybraliśmy lokalne BBQ. Miasteczko Dillon jest położone nad jeziorem a restauracja jest przy samej przystani. Idealne miejsce dla developerów. I chyba nie tylko my tak myślimy po czytałam w gazetach, że są pewni ludzie co mają na tą lokalizację chrapkę. Szkoda bo Arapahoe Cafe & Bar ma swój klimat. Może muszą popracować troszkę nad menu i klimatem ale w lecie w ogródku musi ty być przytulnie, jak u babci.

To był krótki wypad do ciepłych krajów. Dla nas Denver to takie tropiki bo rzeczywiście w ciągu dnia temperatura była koło 20C a w nocy przyjemnie spadała nawet do 0C. W poniedziałek już wracaliśmy do NY. Na szczęście lot z powrotem udał się bez żadnych problemów.

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2023.04.16-18 Copper, CO (dzień 2-4)

Jest połowa kwietnia, a temperatury w Nowym Jorku zaczęły dochodzić prawie do 30C. Ja wiem, że jest to tylko takie paro-dniowe, ale wciąż za wysokie jak na kwiecień.

Nie ma nic lepszego na ochłodzenie jak wiosenne narty w jakiś fajnych górach.

Wybór oczywiście padł na Kolorado, resort Copper. W miarę blisko, znajomo i rewelacyjnie.

Pomyśleliśmy, że cztero dniowy wypad w góry dobrze nam zrobi. Jeden dzień hike a pozostałe 3 to narty.

W związku z tym, że już jest pod koniec sezonu to ceny wynajmu mieszkań w resortach spadły. Można już nawet w samym centrum wioski coś znaleź za przystępną cenę i nie dojeżdżać samochodem codziennie.

Ogólnie to ja czasami tych narciarzy nie rozumiem. W takim kwietniu gdzie z reguły jest piękna pogoda, dużo śniegu, ciepło, jasno do ósmej wieczorem, mało ludzi, niskie ceny to oni już nie jeżdżą na nartach. Już po sezonie, już narty schowane na strychu.

A w takim listopadzie gdzie jest dokładnie wszystko odwrotnie to pierwsi stoją na mrozie i czekają na krzesełko. Ach ci ludzie….

Wiadomo, każdy jest spragniony nart po lecie i jak tylko słyszy, że jakiś resort się otwiera to odrazu leci. Ja też tak mam, i w listopadzie (a nawet czasami już w październiku) jadę na narty. Ale jak przychodzi kwiecień czy maj i jest pięknie to aż grzechem by było to nie wykorzystać.

Z reguły rano było chłodno, coś koło -10C, ale mocne słońce szybko sobie z mrozem radziło. Już koło 10:30-11 rano temperatury były dodatnie.

W cieniu czy w lasach przez cały dzień śnieg był zmrożony. Widać, że 3,000 metrów robi swoje. Natomiast jest go tak dużo, że żadne korzenie, ani kamienie nie wystawały.

Ogólnie wszystko było otwarte. Jeżdzę w Copper od paru lat i dopiero teraz niektóre tereny zostały otwarte. Widać, że dostali ogromną ilość śniegu. Taki rejon jak Spaulding Bowl zawsze był zamknięty, a teraz mogłem do niego wjechać.

Cały Tucker Mountain też był otwarty. Wszystkie rejony! To chyba tutaj się rzadko zdarza.

Kiedyś jak tu byłem to chyba też wszystko było otwarte, ale były złe warunki pogodowe. Mgła i duży wiatr. W tym rejonie są same trasy EX (potrójny diament), więc wybieranie się samemu tutaj podczas złej pogody byłoby głupie. Teraz przy idealnej pogodzie i dużej ilości śniegu jest jak w bajce.

Ja zapuszczałem się w odległe zakątki resortu a w tym samym czasie Ilonka grzecznie wspinała się trasami narciarskimi w góry. Przynajmniej trasy są ubite i człowiek się nie zapada głęboko w śnieg.

Czasami spotykaliśmy się na odpoczynek, chłodne piwko, czy coś do zjedzenia i wymianę wrażeń.

W godzinach porannych trasy były zmrożone i idealnie ubite. Szybkie zjazdy po twardym sztruksie odrazu budziły i dawały energii na resztę dnia.

A energia była potrzebna. Brak ludzi to i brak kolejek, więc jazda non-stop.

Czasami aż miałem za dużo energii, więc odpinałem narty i wychodziłem jeszcze wyżej.

Patrol mówi, że nie ma zagrożenia lawinowego, a 10-15 minut „spacerku” i można zjechać zupełnie nowymi trasami. Ja wiem dla nich może 10 minut, dla mnie to 20. Podchodzenie do góry w butach narciarskich na 3,500 metrów wymaga trochę wysiłku. Mimo dużego wysiłku to na 100% warto.

Raz zjeżdżając z tyłu góry widziałem, że wyciąg bardzo powoli jedzie. Zastanawiałem się co się dzieje. Mam nadzieję, że się nie zepsuł. Zjechałem na dół, pytam się obsługi czy jest czynny, a gostek mi na to że wszystko jest ok i włączył go na normalną szybkość. Mówi, że nikt tu nie jeździ i oszczędzają energię.

To lubię, całe góry dla mnie.

Pierwsze ślady po sztruksie czy poza trasami. Raj…!

Lasy też były cudowne. Może nie miały świeżego puszku, ale ilość śniegu była w pełni zadawalająca.

W związku z tym, że dzień jest długi to Ilonka wymyślała jakieś wycieczki popołudniami.

Jedną z nich był wyjazd do pobliskiego miasteczka, Leadville. Oddalonego o około 40km

Nasza agentka od nieruchomości poleciła nam to miasteczko jako alternatywa do kupna nieruchomości. Ceny w resortach są chore, a tam może się kiedyś coś rozwinie. Niestety za daleko i mało ciekawie.

Natomiast w oko nam wpadła ziemia z kominkiem. Wielki obszar na którym aktualnie można postawić wiele namiotów, a kiedyś jakiś domek. Ktoś chętny na wypad pod namioty?

Z powrotem Ilonka oczywiście wymyśliła ciekawszą, górską drogę. Tak żeby kierowcy się nie nudziło.

Droga wiodła kanionem z cudnymi widokami.

Wróciliśmy na autostradę tuż obok Vail, więc było oczywiste, że musimy odwiedzić dobrze nam znaną knajpę Red Lion.

Kiedyś dużo jeździliśmy do Vail i często po nartach odwiedzaliśmy Red Lion na żeberka. Mają najlepsze w mieście.

Teraz też usiedliśmy przy barze i zamówiliśmy żeberka wieprzowe i beef brisket (ponoć to mostek wołowy).

Jedzenie było pyszne. A mięso z żeberek odchodziło od kości.

Tak nam smakowało, że dopiero przypomnieliśmy sobie o zrobieniu zdjęcia gdzieś w połowie posiłku. Ale nie martwcie się, od następnego sezonu zmieniam bilet na narty i Vail będzie na nim uwzględnione. Na pewno Red Lion odwiedzimy.

Tak jak pisałem wcześniej, na następny sezon zmieniam bilet z Ikon na Epic, więc w Copper już nie będę mógł więcej jeździć.

Chociaż ludzie mówią, że nie można się ograniczać i trzeba mieć oba. Jak jeździsz przynajmniej 20 dni w sezonie to posiadanie obu biletów ma sens. W sumie mają rację. Wtedy cena za dzień wychodzi $70 lub mniej. Na następny sezon zostaje z jednym biletem, a potem się zobaczy. W sumie robię 20+ dni w sezonie. A mam nadzieję, że ten numer tylko pójdzie w górę. Spotykam ludzi co mają 100+!

Ten sezon też był dla mnie wyjątkowy, bo ani jednego dnia nie spędziłem na nartach na wschodnim wybrzeżu. Od kilkudziesięciu lat jak jestem w Stanach to zawsze część dni jeździłem na wschodzie. Wiadomo, na początku więcej, później stopniowo proporcje się zmieniały. Mam nadzieję, że tak już zostanie, bo narty na wschodzie a zachodzie to dwa różne światy.

Nie koniecznie zachód jest droższy czy wymagający dłuższego transportu. Jak się odpowiednio wcześniej planuje i ma już w tym doświadczenie to myślę, że jest porównywalnie.

Był to niestety mój przedostatni (chyba) wyjazd na narty w tym sezonie. Jeszcze tylko mamy jeden (albo dwa) wyjazd zaplanowany i koniec. Niestety nie ma czasu, a szkoda. Resorty na zachodzie dostały tyle śniegu, że niektóre planują być otwarte nawet w lipcu. W sumie nigdy nie mów nigdy, bo nie wiadomo co życie wymyśli.

W drodze powrotnej niewiele się wydarzyło. No może poza wiatrami pustynnymi.

Tak bardzo wiało na lotnisku, że pilotowi chyba z godzinę trwało, aż podniósł maszynę w górę.

Przed startem kapitan wyszedł z kabiny pilotów i powiedział, że bardzo wieje. Da się lecieć, ale będą wielkie turbulencje. Nikt nie będzie mógł wstać (wliczając załogę) aż wylecimy odpowiednio wysoko.

Obsługa lotniska kierowała nas na rożne pasy startowe, aż w końcu się udało.

Na ziemi wiało, ale zaraz po starcie wszystko ucichło i spokojny lot trwał już do końca.

Read More
USA - Colorado Ilona USA - Colorado Ilona

2023.04.15 Denver, CO (dzień 1)

Lubię spać w hotelach Westin. Zawsze jakaś taka wyspana się budzę. Oni teoretycznie tym się szczycą, że mają Heavenly Bed (niebiańskie łóżka), że są najbardziej wellness itp. Trzeba im przyznać, że materace mają dobre a śniadanie jeszcze lepsze.

Z hotelu prosto pojechaliśmy po autko, to też w miarę sprawnie poszło bo Darek wysiada na parkingu, bierze auto które mu się podoba i odjeżdża. Przy wyjeździe tylko skanują który model wziął i w drogę.

Dziś w planach mieliśmy hike. Darek znalazł jakiś hike na południowych stokach jakieś 20-30 min od Denver. Nie spodziewaliśmy się dużo śniegu ale na wszelki wypadek mieliśmy raki. Przecież to południowe stoki to wiosenne słoneczko stopiło wszystko. Jakie było nasze zaskoczenie jak im wyżej się podnosiliśmy, tym więcej śniegu było. Tego się nie spodziewaliśmy.

Wjeżdżając na parking już w ogóle byliśmy w szoku, że tu biało a jeszcze do tego zaczęło padać śniegiem. Śnieg w kwietniu… w połowie kwietnia… pogoda jednak zmienna jest.

Szybko przebraliśmy nasze cienkie, letnie spodnie na grubsze narciarskie, wyciągnęliśmy kurtki i ruszyliśmy w drogę. Teoretycznie szlak szedł do jeziora ale czytając komentarze na sieci liczyliśmy się z tym, że w połowie może być ciężko. Stwierdziliśmy, że dojdziemy dokąd dojdziemy.

Najpierw szlak się podnosił zboczem gór. Ścieżka była dość wydeptana i nawet raków nie trzeba było. Śnieg cały czas sypał. Po takim miękkim śniegu raki nie były w sumie w ogóle potrzebne. Najgorzej było z zapadaniem się. Ale na to raki nie pomogą, na to muszą być narty albo rakiety. My rakiet nie mieliśmy bo jednak są dość duże żeby je tak przewozić tam i z powrotem.

Parę razy wpadliśmy dość mocno. Ja zwłaszcza zapamiętam trzy wpadnięcia. Pierwsze wpadłam tak głęboko jak jeszcze nigdy. Dziura była mega długa, na całą długość mojej nogi (a krótkiej nie mam). Drugi raz wpadłam naraz dwoma nogami i zrobiła się dziura jak jakaś mała studnia. A trzeci raz stanęłam i śnieg obsunął się równiuteńko pod dwoma nogami, że poczułam jakbym zjeżdżała na jakiejś platformie w dół. Był to powolny zjazd a nie ułamki sekund jak we wcześniejszych wpadnięciach.

Ci co chodzą po górach wiedzą, że zapadnięcia są czymś częstym ale wykaraskać się z tego nie jest łatwo. Nie jest to może technicznie trudne ale wymaga energii. A na wysokości 11tys ft (3300 m) nie ma się za dużo energii na nagłe ruchy.

Szliśmy jednak dalej i się nie poddawaliśmy. Jak to Darek powiedział, do póki nas to śmieszy a nie wkurza to możemy iść. I tak szliśmy sobie raz we mgle, raz w słońcu. Raz zawiało śniegiem a raz mrozem. Ale jak tylko wyszło słońce to był raj. Byliśmy w dolince otoczeni pięknymi górami.

Ciężko jest opisać klimat gór - jak to się mówi, ludzie dzielą się na dwa typy, tych którym nie trzeba wiele tłumaczyć i tych co nigdy nie zrozumieją. Ja poetką nie jestem więc wykorzystam krótki film aby oddać klimat zimowych gór.

Przeszliśmy troszkę ponad 2 mile (3.5 km) kiedy zapadanie stawało się coraz częstsze i ślady wcześniejszych ludzi coraz mniej widoczne. Podjęliśmy więc męską decyzję, żeby zawrócić. Nadal mieliśmy trochę do pokonania do parkingu i wiedzieliśmy, że jeszcze nie raz się zapadniemy. Ja obstawiałam około 10 razy na osobę - nie wiele się pomyliłam. Było 7-8.

W miarę jak traciliśmy wysokość pojawiało się coraz więcej słońca. Jak doszliśmy do parkingu to nic nie przypominało pogody z czterech godzin wcześniej. Aż chciało się wyciągnąć leżaki z bagażnika i poopalać się w słoneczku. Niestety jeszcze nie mieszkamy w Denver więc nie mamy takich zabawek w samochodzie.

Opalanie się nadrobiliśmy na balkonie w apartamencie. Tym razem śpimy w budynku Copper One. Budynek położony jest przy samych stokach. Tak w centrum jeszcze nie spaliśmy. Copper nie jest dużym miasteczkiem więc z każdego miejsca można w miarę dojść pod wyciągi. Jednak tak, żeby z okien widzieć trasy i wyciągi jeszcze nie mieliśmy. Chyba koniec sezonu i wszyscy powracali więc my mieliśmy wybór i nam się udało wynająć mieszkanko tak centralnie.

Na kolację pojechaliśmy do Vinny’s we Frisco. Dobrze, że mamy bloga bo knajpę odkryliśmy rok temu, strasznie nam zasmakowało tam jedzenie ale kompletnie nie pamiętaliśmy nazwy. Blog przyszedł nam z pomocą i trafiliśmy bez problemu. Nawet był ten sam barman a jedzenie tak samo pysznie smakowało.

To było smakowite zakończenie dnia. Aż wstyd się przyznać, że koło 20 padliśmy do łóżek. Jednak wysokość, świeże powietrze i różnica czasu zrobiły swoje. Ale cóż czasem trzeba. Sen jest najważniejszy. Jak organizm się go domaga to nie można z tym walczyć.

Read More
USA - Colorado Ilona USA - Colorado Ilona

2022.04.14 Denver, CO (dzień 0)

To już nasza tradycja, że w kwietniu lecimy gdzieś na wiosenne narty. Taki krótki, czterodniowy wypad jest bardzo przydatny, żeby wywietrzyć umysł z problemów dnia codziennego.

Po zwiedzeniu prawie wszystkich resortów w Stanach stwierdziliśmy, że Colorado jest najlepsze na krótki wypad. Tylko 3-4h lotu z NY więc idealnie. Inne resorty też sa super ale już trzeba dłużej leciec albo dłużej jechać z lotniska (albo to i to jak np. Mammoth Lakes). Tamte resorty wybieramy jak mamy tydzień wakacji.

Pewnie myślicie…no ale to się może znudzić. Macie trochę racji, ale tylko trochę. W Colorado jest multum resortów, takich wiekszych bliżej Denver to co najmniej 5. Dlatego na następny rok zmieniamy pass na narty. Darek właśnie kupił Epic pass więc od następnego roku będziemy na nowo odkrywać Breckenridge czy Vail.

Póki co przyszedł czas pożegnań i w ten weekend żegnamy się z Copper. Lubimy bardzo ten resort ale czas na zmianę. Z NY wylecieliśmy w piątek wieczór. Lubimy tak. Wylot po 19, w Denver jesteśmy przed 22. Śpimy w hotelu zaraz przy lotnisku więc od odebrania bagażu w 15 min jesteśmy już w pokoju. Szybkie piwko na relaks po podróży albo kolacja jak ktoś jest głodny. I przed północą można już spać. Rano dobre śniadanko, odebranie samochodu i teoretycznie o 10-11 można już iść na hike albo narty. Wylot w sobotę, wiąże się ze stratą jednego dnia bo zanim się wyląduje, zje śniadanie to jest już koło pierwszej popołudniu. A do tego człowiek w ogóle nie wyspany bo trzeba brać samolot o 6 rano. Sen jest dla nas bardzo ważny dlatego czasem lepiej dopłacić do hotelu przy lotnisku i wyspać się w Heavenly Bed.

Rozpiska w poprzednim paragrafie to tylko teoria ale nawet w praktyce udało nam się jakoś to ogarnąć i przed północą już smacznie chrapaliśmy. Na lotniku w NY poszło nam sprawnie, lot też szybciutko minął. Trochę popracowaliśmy, oglądnełam film Amsterdam (bardzo dobra obstawa i gra aktorska) i pograliśmy w sapera. Pamiętacie? Gra chyba z 1998 roku zyskała na nowo nasze zainteresowanie. Jest tak uzależniająca, że się idealnie nadaje na długie loty. Idealny zabijacz czasu. Tyle rzeczy udało nam się zrobić i jeszcze zjeść kolację. W ta stronę udało nam się mieć upgrade więc i kolację zaliczyliśmy. Wszystko z górki… byle tak dalej.

Po wylądowaniu, Darek ogarniał bagaże a ja poszłam do hotelu zrobić check-in. Z lotnika do hotelu mamy 5 min na nogach więc idealnie. Wcześniejszy przylot do Denver (wiatry nam sprzyjały), szybkie ogarnięcie bagażów i pokoju i jeszcze załapaliśmy się na happy hours w hotelowym barze. $6 za piwko prawie na lotnisku brzmi dużo lepiej niż $15 na JFK. Ciekawe kiedy zaczną regulować ceny produktów na lotnisku z drugiej strony jak i tak bary są pełne i ludzie nadal płacą $15 za piwo to po co mają obniżać. Jednak NY ma za dużo pieniędzy.

Sen jednak wygrał i już na drugą kolejkę nie zostaliśmy tylko grzecznie poszliśmy spać. Na sobotę mamy zaplanowany hike.

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2023.02.06 Arapahoe Basin, CO (dzień 3)

Dzisiaj już niestety wracamy z tego krótkiego a zarazem intensywnego wypadu na narty na zachód Stanów. Samolot mamy dopiero o godzinie 18 z Denver, więc nartki dzisiaj do południa obowiązkowe.

15-20 minut samochodem z Dillon jest resort A-Basin. To dobrze mi znane miejsce postanowiłem ponownie dzisiaj odwiedzić. Mimo, że jest poniedziałek to główny parking był pełny. Chyba ludzie w Kolorado nie pracują jak śnieg spadnie. Wczoraj w nocy trochę go spadło, jakieś 10cm. Jak na wschodnie wybrzeże Stanów to pewnie jest dużo, ale na standardy Kolorado to jest niewiele.

Oczywiście, że każdy centymetr śniegu się liczy i pozwoli narciarzowi lepiej i ciekawiej jeździć.

A-Basin już dobrze znam. Nie potrzebuję żadnej mapy. Prosto z samochodu poszedłem na wyciąg. Z drugiej strony mam tylko 3 godziny dzisiaj na narty, więc nie wolno marnować czasu.

Przez 3 godziny w Kolorado i tak się więcej wyjeżdżę niż przez cały dzień u nas na wschodzie.

Lokalny na pierwszym wyciągu zdał mi relację co jest otwarte i gdzie dzisiaj się dobrze jeździ. Większość terenów jest otwarta poza wschodnią ścianą, która ze względu na opady śniegu ma wysokie zagrożenie lawinowe i jak narazie nie jest otwarta. Co chwilę było słychać jak patrol ładunkami wybuchowymi próbuje wymusić lawiny żeby ten teren bezpiecznie można było otworzyć.

Pogoda nie należała do najlepszych. Po wczorajszym idealnym dniu w Vail dzisiaj było znacznie zimnej, wietrznie i pochmurno.

Zrobiłem parę zjazdów w głównej części i pojechałem w tylny rejon, do Montezuma.

Lubię ten rejon. Ma dużo ciekawych tras z różną skalą trudności. Dzisiaj nie miałem czasu na zapuszczanie się głęboko, ani tym bardziej na podchodzenie. Zjechałem dwa razy podstawowymi trasami i wyjechałem na przełęcz.

Rok temu otworzyli nowy rejon, zwany Beavers. Za bardzo go jeszcze nie znam, więc obowiązkowo trzeba było tam wstąpić na parę zjazdów.

Jest to dość spory obszar z trudnymi albo bardzo trudnymi trasami. Bardzo trudne dzisiaj omijałem, nie miałem czasu ani odwagi. Pogoda też była nie za ciekawa.

Czarnymi trasami (nie ma tu łatwiejszych) po świeżym śniegu się świetnie jeździ. Wiadomo, że muldy dalej pod śniegiem występują, ale nie są takie twarde i bolesne dla kolan.

Zauważyłem też, że w rejonie gdzie są same trudne trasy wyciąg prawie w ogóle się nie zatrzymuje. Pewnie dobrzy narciarze nie mają problemu z wsiadaniem albo wysiadaniem z nich. Dzisiaj bardzo wieje i siedzenie w górze na krzesełku nie należy do przyjemności. Na ziemi już ostro wieje, a 10 metrów w powietrzu jeszcze bardziej.

Dobrze zmarznięty i przewiany na  wszystkie strony zjechałem na sam dół i jeszcze na koniec odwiedziłem rejon Pallavicini.

Wyciąg w większości idzie lasem, więc, aż tak nie wieje. Na górze jest gorzej ale szybko trzeba zjechać niżej i już jest cieplej.

Znajdują się tutaj bardzo ciekawe trasy. Lokalni je nazywają wąwozy. Są one bardzo trudne i wymagają świetnej umiejętności jeżdżenia na nartach po stromych, wąskich skalnych odcinkach, dobrej orientacji w terenie i odwagi. Oczywiście tam się nie wybieram, szkoda życia marnować. Jest jeszcze wiele gór do zjeżdżenia.

Wybrałem normalniejsze trasy do zjazdu. Był to mój ostatni zjazd na tym wyjeździe, więc pomalutku, ciesząc się z każdego zakrętu zjechałem na dół. Zapakowałem się do samochodu i ruszyliśmy w kierunku Denver.

Droga była ok. Dopiero za tunelem zaczął sypać śnieg. Na szczęście krótko i po 15 minutach jak zjechaliśmy niżej wyszło słońce które towarzyszyło nam do końca.

Przed lotniskiem wstąpiliśmy na obowiązkowe naleśniki w rejonie jeziora Sloan w Denver. Jak zwykle były pyszne. Mają tam chyba ponad 20 rodzajów naleśników. Część słodkich, ale większość savory, które z piwkiem z lokalnego browaru Barquentine Brewing Company idealnie zakończyły dzień.

Oddaliśmy fajny samochodzik i udaliśmy się na lotnisko. Bardzo spodobało mi się to BMW X5. Zwłaszcza, że jest prawie nowe. Wypożyczalnia Sixt wymieniła bardzo dużo samochodów na BMW i Cadillac. Czyżby przyszedł czas na pożegnanie się z National i przejście do Sixt? W sumie tu też już mam złoty status.

Kolejnym plusem Sixt jest to, że dwie godziny przed wypożyczeniem dostajesz sms jakie samochody są i możesz już wybierać. Przydaje się to jak lecisz w góry i potrzebujesz duży samochód bo masz narty, albo chcesz mieć gwarantowany napęd 4x4.

Oczywiście nie ogarnęli (oni albo ja) i jak narazie informację wysyłają na sms a nie email. Z reguły jesteś w samolocie dwie godziny przed wypożyczeniem i nie dostajesz sms. Mam nadzieję, że przejdą na email (albo ja znajdę inne ustawienia) i wtedy w samolocie można już wszystko sobie ustalić. Od tego roku Delta wprowadziła już za darmo internet na pokładzie na wszystkich ich samolotach niezależnie od klasy jaką lecisz.

Taki weekendy lubię. Szybka odskocznia od szarej rzeczywistości w przepiękne góry stanu Kolorado. Nawet nie ma co porównywać nart na wschodnim wybrzeżu do zachodniego. Zwłaszcza, że w tym roku ze śniegiem na wschodzie jest bardzo cienko i trzeba jeździć po sztucznym „lodzie”. Gdzie zachód Stanów pobija rekordy w opadach…..

W powrotnym locie udało nam się część grupy umieścić w pierwszej klasie to przynajmniej niektórzy mieli cywilizowany obiad na 10 kilometrach z dobrym winkiem. Smacznego…!

Jest ogromna różnica w jakości jedzenia i napojów podawana w pierwszej klasie a z tyłu samolotu. Nawet nie ma co porównywać. To tak jak z nartami na wschodzie i zachodzie Stanów. Także sposób w jaki jest serwowany posiłek jest zupełnie inny. Bardziej przypomina dobrej jakości restauracje niż fast food na tyłach samolotu.

Read More
USA - Colorado Ilona i Darek USA - Colorado Ilona i Darek

2023.02.05 Vail, CO (dzień 2)

Vail … w ostatnim wpisie pisałam, że Vail kochamy. Ale nie wyjaśniłam za bardzo dlaczego. No więc po pierwsze mamy do niego sentyment. Kiedyś przyjeżdżaliśmy tu co roku (mieliśmy znajomości). Po drugie, wierni czytelnicy pewnie wiedzą, że z Darkiem chcemy być w każdej strefie czasowej a wzieło się to z tego, że nasze pierwsze randki wypadały każda w innej strefie czasowej. Vail było jedną z naszych pierwszych (dokładnie czwartą) randką i oczywiście było w innej strefie czasowej niż pozostałe (Stuttgart, NY, LA+Hawaii, Vail…). Po trzecie Vail jest Europejskie. Nie wiem czy jest inny taki resort w stanach który ma tak duże miasteczko a do tego ma winner schnitzel. Tak, Vail zostało stworzone w 1962 roku na modę Alpejskich resortów.

Marzec 2011

Brakuje im trochę prawdziwego eurpejskiego klimatu, knajpek w górach, wiosek wchodzących w trasy narciarskie i tras do chodzenia. Ale może to tylko Zermatt ma takie klimaty. Przekonamy się za miesiąc w Chamonix.

Wracając do Vail to mamy więcej powodów, żeby kochać ten resort.

Po czwarte - największy resort w Stanach

Po piąte - przepiękne tereny i potężne “bowle”

Co to jest bowl… najlepiej zapytać ChatGPT
W języku narciarskim, bowl oznacza zwykle obszar, który jest płytko nachylony u podstawy i stopniowo staje się stromszy w górnej części, tworząc półkulę lub misę. Jest to popularne miejsce do jazdy na nartach, ze względu na swobodny, płynny charakter zjazdu i dużą ilość miejsca do manewrowania.

Po szóste - miasteczko… fajne, duże, z podgrzewanymi chodnikami.

Po siódme - za południowe stoki gdzie nie narciarze mogą spędzać czas.

No dobra to skoro jest tam tak idealnie to czemu tylko tam nie jeździmy albo czemu tak rzadko. Bo Vail nie kochamy za ceny. Jedno-dniowy bilet kosztuje $260. Nam udało się wyrwać pracowniczą zniżkę i oczywiście tyle nie płaciliśmy. Ale Darek już myśli, żeby kupić sezon pass Epic na następny rok który pokrywa Vail.

To nasz drugi raz w tym sezonie w Vail. Darek z tatą oczywiście bez zbędnego tracenia czasu ruszyli prosto na stoki. Ja z mamą na spacerek. W Vail jest gdzie pochodzić, można chodzić wzdłóż rzeczki, po parku, miasteczku albo udeżyć na południowe stoki jak ktoś ma większe ambicje. My zadowloliłyśmy się parkami i miasteczkiem.

W między czasie chłopaki szaleli po stokach.

Tak, jest wielki sentyment do Vail. W Polsce spędzałem dużo czasu w Zakopanem i mam sentyment do niego. Bardziej do gór niż do komercyjnego miasta.
W Stanach swego czasu też dużo się jeździło do Vail więc sentyment został.

No bo tak jak Ilonka pisała, Vail da się lubić. A jest co lubić. Wielkie obszary, gwarantowany śnieg, super teren, dobry system wyciągów, „Europejskie” miasteczko….

Jedyne co, to ceny w Vail można nie lubić. Są naprawdę wysokie. Może nie jakieś szalone jak na światowej klasy resort, ale z górnej półki. Oczywiście jak sobie wszystko w miarę wcześniej zaplanujesz i przemyślisz to nie jest tak strasznie. Nie musisz płacić +$200 za bilet, spać za $500 za noc czy pić piwko po $12.

Vail znam dobrze, więc mapy za bardzo nie potrzebuję. Zapięliśmy narty i wsiedliśmy na pierwszy wyciąg. Wprawiony narciarz powie: jak to wsiedliście na wyciąg? Przecież jest niedziela, a gdzie kolejki do wyciągów? Nie ma ich w Vail. Nawet w weekendy. Resort limituje ilość biletów. Nie wiem, czy po miejscach na parkingu, czy po ilości sezonowych karnetów, czy po czymś innym, ale często się zdarza, że nie kupisz biletu na ten sam dzień. My mieliśmy bilety załatwiane, więc ten problem nas nie dotyczył.

Zwiedzanie Vail zaczęliśmy od Golden Peak. Jest to najbardziej wysunięty punkt resortu na wschód. Długie niebieskie trasy i dobrze ubite. Niestety ten rejon też sobie upatrzyły wszystkie kluby i szkoły narciarskie i często dużo tras jest tutaj zamknięta ze względu na ich zawody. Tak też było i dzisiaj. Na lepszych trasach były organizowane zawody.  Oczywiście Vail ma 195 tras, więc nie było żadnego problemu. Wzięliśmy kolejny wyciąg i pojechaliśmy dalej.

Po paru rozgrzewających zjazdach na niebieskich trasach pojechaliśmy do słynnych bowli które znajdują się na tyłach resortu.

Bowle mają 7 mil (11km) szerokości. Jest tu gdzie jeździć!

Większość to nieubite zbocza potężnych dolin, gdzie narciarz praktycznie nie ma limitu w wyborze zjazdu. Jedzie gdzie go narty niosą.

Świetny system wyciągów pozwala na szybki powrót w główną część resortu, albo nawet jeszcze dalej wjeżdżać i odkrywać kolejne tereny. Dalej za bowlami znajduje się rejon zwany Blue Sky Basin. Też wielkie obszary, bardziej zalesione. Miłośnicy jeżdżenia po lasach na pewno coś tu znajdą.

Zjechaliśmy parę razy bowlami i wróciliśmy w główną część resortu. Nogi po tych paru długich zjazdach bolały. Zwłaszcza, że większość terenu jest nieubijana albo zmuldzona.

Trochę pobawiliśmy się w głównej części resortu i zjechaliśmy na dół na lunch.

Zjedliśmy go wspólnie z resztą grupy. Kolorado jak i Kalifornia, w ciągu dnia w słoneczku w zimie jest ciepło. Lunche na zewnątrz są bardzo popularne. Czy to w restauracjach na tarasie, czy na ławce w parku, czy w górach na śniegu. Jak tylko jest słoneczny dzień (a jest często) to polecam tego typu przerwę.

Po lunchu wróciliśmy w góry. Już nie pakowaliśmy się w bowle tylko spokojnie, relaksująco w głównej części resortu po niebieskich trasach dokończyliśmy nasz narciarki dzień.

Jesteśmy zwolennikami własnego lunchu na nartach. Ciężko jest przewidzieć jakie będą warunki, gdzie ktoś zajedzie na nartach albo zajdzie na nogach. Czasem jednak udaje nam się spotkać i tak właśnie stało się dziś. Akurat myśmy były w miasteczku, chłopaki nie mieli daleko, żeby do nas zjechać. Znaleźliśmy więc ławeczkę w słońcu naładowaliśmy kalorie kanapeczkami z prosciutto i piwkiem z plecaka.

Po lunchu znów każdy szybko poszedł w swoją stronę. Ostatnie chwile w resorcie, ostatnie widoki, ostatnie zjazdy… i tak zleciał czas do 4pm kiedy to zamykają wyciągi. Nie siedzieliśmy za długo w miasteczku bo w apartamencie czekała pyszna kolacja. Tak więce po małym odpoczynku przy meksykańskim piwku ruszyliśmy spowrotem w kierunku Dillon.

Pomimo, że wiele stanów ma farmy jagnięciny, produkuje wysokiej jakości mięso to Kolorado jest uznawane za numer jeden. W sumie to nie wiem czy to marketing czy rzeczywiście jest najelpsze. Nie da się ukryć, że Kolorado ma najlepsze warunki, idealny teren (przestrzeń i urozmaicenie) i klimat (suchy i wysokogórski). Jednak poza Kolorado podobno Kalifornia, Texas, Wyoming, Utah są w top 5 stanów z najlepszą jagnięciną. Ciekawe. Kiedyś musimy spróbować mięska z tamtych rejonów. My ograniczeni jesteśmy tylko do Kolorado, Australii, Nowej Zelandi i trochę może Szkocji. Chętnie spróbujemy co inni potrafią. Póki co będąc w Kolorado próbowaliśmy co oni potrafią.

A potrafią wiele… kolacja była przepyszna.

Read More
USA - Colorado Ilona USA - Colorado Ilona

2023.02.04 Dillon, CO (dzień 1)

Jeżdżenie na nartach na wschodnim wybrzeżu to wielkie Why? (Dlaczego?). Dlaczego tułać się samochodem przez 5 godzin, żeby jeżdzić po lodzie, czasem w deszczu i prawie zawsze mrozie. Dlaczego przerwa na lunch wygląda tak, że na wschodzie przepłacasz za papierowego hamburgera bez smaku i jesz go na sali która wygląda jak stołówka gdzie można zjeść przepyszne prosciutto, serek, chlebek w słoneczku na stoku podziwiając widoki.

Narciarstwo na wschodzie vs. zachodzie to dwa różne światy. Dlatego jak Darka tata stwierdził, że w sumie by sobie sprawdził sprzęt przed wyjazdem do Francji i pojechałby na weekend gdzieś na narty to był tylko jeden słuszny wybór... Vail, CO.

Pokombinowaliśmy na maksa. W ruch poszły companion ticket Delty, punkty, znajomości i się udało... udało się zaplanować krótki ale za to jaki cudowny wyjazd na nartki do Kolorado. Dlaczego Vail? Czy naprawdę trzeba to tłumaczyć? Nie ma lepszego resortu w Stanach a do tego kochamy ten resort i mamy z nim wiele wspomnień.

Plan zapowiadał się super... wylot o 7 rano z NY w sobotę, powrót w poniedziałek o północy. Tylko jeden dzień wolny a w Kolorado będzie można spędzić prawie całe 3 dni. Niestety Vortex czyli napływ mroźnego powietrza i duże wiatry dość mocno pokrzyżowały nam plany. Kiedy ja piekłam ciasto z owocami, żeby było na śniadanie do samolotu, Darek wysłał smsa... ops, lot nam skasowali. No i się zaczyły komplikacje. Wcisnąć się na samolot o 9 rano z JFK nie było szansy, z przesiadkami nie chcieliśmy lecieć a do tego byliśmy na dwóch osobnych rezerwacjach więc początkowo wsadzili nas na różne samoloty, dwie osoby miały lecieć przez Atlantę a dwie przez Mineapolis. Masakra... inaczej się tego nie da opisać. Masakra była jeszcze gorsza jak potem z panią z Delty przez 2 godziny pisałam, żeby dali nas na samolot o 2:30 pm z JFK. Przynajmnej jest to non-stop samolot. Stracimy prawie całą sobotę ale zostanie jeszcze niedziela i poniedziałek.

Ja już myślałam jak odzyskać pieniądze za rezerwację samochodu, apartamentu itp kiedy pani potwierdziła, że lecimy 2:30 pm. Darek się ucieszył, że nie musi wstawać o 4 rano na samolot, a jeszcze bardziej, że ciasto wcale nie musi doczekać do rana bo będziemy mieć czas na prawdziwe śniadanie. No więc siedział w nocy i zajadał ciasto planując gdzie tu będzie zjeżdżał na nartach. Ja wybrałam sen...

Wyspani, po pysznym domowym śniadanku ruszyliśmy na lotnisko. Nie wiem jak to się stało ale już mogę latać z 3 walizkami na osobę. Leciało nas tylko cztery osoby, na dwie noce ale walizek 7 się uzbierało. No bo narty, kaski, buty itp... no i oczywiście pudełeczko... a co jest w pudełeczku, w pudełeczku jest wino do kolacji. Sprytni jesteśmy, nie? Ale podobno nie jedyni. Pani powiedziała, że czasem ludzie podróżują z własnym zaopatrzeniem.

Na lotnisku stanadrowa wizyta w lounge i... i tak dobrze się siedziało, że prawie byśmy nie zdążyli na samolot. Ale nie było tak źle. Ostatni ale weszliśmy na pokład jeszcze zanim nas wzywali po nazwiskach. Lot minął bez problemów. Loty do Denver są fajne bo leci się około 3-3.5h. Tak to można lecieć. No chyba, że monitor się zepsuje i pokaże 17h... ale na szczęście to tylko monitor się zepsół a nie pilot czy samolot.

Udało nam się wylądować przed czasem więc była szansa, że zdążymy do Edka po jakieś mięso na kolację. Mieliśmy niby plan awaryjny ale sklep mięsny Edwarda lubimy najbardziej więc jak tylko odebraliśmy bagaże a potem auto to ruszyliśmy po jakąś krówkę.

National (nasza ulubiona) wypożyczalnia samochodów miała chore ceny na auta z napędem na 4 koła. W górach nigdy nie wiadomo, więc napęd na 4 koła jest wskazany. Ze względu na bezpieczeństwo jazdy i cenę zdecydowaliśmy się przeprosić z wypożyczalnią SIXT. Nie mają najlepszej organizacji, bo trzeba stać w kolejkach, żeby odebrać auto, autobusem jedzie się troszkę dalej ale to wszystko przestaje mieć znaczenie kiedy wsiadasz do nowiutkiego BMW X5, która ma przejechane tylko 5tys mil.

Długi dzień... lot, zakupy, droga w górki... mamy już tu wiele rzeczy obeznanych ale nadal troszkę schodzi z tym wszystkim. Tak że dopiero koło godziny 20 dojechaliśmy do naszego apartamentu. Śpimy tym razem w miasteczku Dillon. Dillon, Silverthron i Frisco to trzy miasteczka które są już za przełęczą na połączeniu dróg 6, 9 i 70.

W Vail noclegi last-minute to masakra cenowa. W innych resortach też wcale lepiej nie było. Dlatego zdecydowaliśmy się na Dillon. Po części chcę też obczaić tą okolicę bo jak nas nie będzie stać na kupienie mieszkanka w resorcie to może trafi się coś po okazyjnej cenie w Dillon/Silverthorn. Nie jest to zła opcja. Stąd do takich resortów jak A-Basin, Copper, Keystone, Breckenridge to już tylko 15-20 min. Do Vail może troszkę dłużej ale też nie jest źle. Jest to więc fajna baza wypadowa jak ktoś chce odwiedzić więcej niż jeden resort narciarski, szyka fajnego noclegu ale w bardziej przystępnej cenie albo chce być bliżej miasta z dużą ilością restauracji i barów. Wszystkie te miasteczka położone są nad sztucznym jeziorem Dillon, które to w lecie samo w sobie jest rozrwyką. Można po nim pływać łódkami, spacerować czy jeżdzić kilometrowymi trasami rowerowymi.

My jezioro zobaczyliśmy dopiero na drugi dzień bo jak przyjechaliśmy to było już ciemno. Ale pomimo zmęczenia znaleźliśmy siły na zrobienie przepysznej kolacji.

Pisałam wcześniej, że pojechaliśmy po krówkę nie… jagnięcina też się załapała bo jak to być w Kolorado i nie zjeść jagnięciny. Dziś jednak wygrała wołowina ale nie byle jaka…Wagyu. Nie Kobe bo Kobe musi być z Japonii ze specjalnego regionu a Wagyu to w sumie to samo tylko z innych części świata. W sumie bo małe różnice w hodowli są ale ogólnie Wagyu jest przepyszne i kropka. My go za często nie jadamy ale jak to się mówi…po co odkładać dobre rzeczy na później. Tak więc odłożyliśmy tylko zmęczenie na bok i rozkoszowaliśmy się pysznym obiadkiem z jeszcze lepszym winkiem.

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2022.11.14 Copper Mountain, CO (dzień 3)

Sypało, sypało i nawet troszkę śnieżku nasypało…

Wyciągi dzisiaj otwierają o 9 rano. Pomyślałem, że jak przyjdę koło 8:30 to będę jednym z pierwszych i załapie się na pierwsze krzesełka i na nagrody. Pierwszych 100 narciarzy ma coś dostać. Dzisiaj bowiem jest pierwszy dzień kiedy Copper jest otwarte. I nie jest to byle jaki sezon, bo dokładnie 50 lat temu ruszyło pierwsze krzesełko.

Niestety się mocno pomyliłem. O 8:30 już była spora kolejka narciarzy do wyciągu. Muzyka grała na żywo i zapowiadał się wspaniały dzień.

Może nie cały dzień bo tylko mogę jeździć do godziny 12, ale zawsze coś. Potem niestety na lotnisko trzeba jechać.

Parę minut przed godziną 9 ruszył wyciąg. Na pierwsze krzesełko posadzili ludzi którzy tu pewnie już o 7 rano stali. Dali im wstęgę z napisem 50 lat i ktoś ważniejszy z resortu ją przeciął. Kolejny sezon narciarski w Copper rozpoczęty.

Sześcio osobowy szybki wyciąg w mig rozładował tłum i już parę minut po dziewiątej siedziałem na krzesełku.

Wyżej to śniegu było nawet więcej. Można było w listopadzie nawet w lekkim puszku pojeździć.

Zjechałem na dół. Już nie było żadnej kolejki do wyciągu. Znowu wyjechałem na górę. Tym razem wziąłem jeszcze jeden wyciąg i wyjechałem na szczyt.

Trochę tu wiało, ale było do wytrzymania. Niestety widoków nie było za wiele, chmury wszystko zasłaniały.

Zjechałem znowu na sam dół. Był idealny śnieg jak na listopad. W nocy spadło gdzieś 10-15cm śniegu  i dalej sypie. Można było nawet w puszku na początku sezonu pojeździć.

Oczywiście wiele tras jest dalej zamkniętych, ale te parę co były otwarte już mi wystarczyły. Zwłaszcza, że można było zjechać na sam dół prawie ze szczytu.

Wszystko co dobre to stanowczo za szybko się kończy i 3 godziny zleciały nawet nie wiem kiedy. Niestety samolot nie będzie czekał i na lotnisko do Denver trzeba się zbierać.

Zwłaszcza, że nie wiadomo jakie będą warunki na drodze. Śnieg dalej sypie i to coraz bardziej a my mamy ponad 100km drogą przez góry. A może będziemy szczęściarzami i drogę zamkną a my wrócimy w zasypane śniegiem góry!

Mimo, że było zimno (-10C) i przelotne opady śniegu to w większości droga była ok. Mokra ale czarna. Przy samej przełęczy troszkę było gorzej ale nic trudnego.

Z drugiej strony gór natomiast było pięknie i słonecznie. Denver przywitało nas śliczną pogodą ale mroźną. Niestety udało się zdążyć na samolot i wracamy do deszczowego NY.

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2022.11.13 Vail, CO (dzień 2)

Vail jest chyba najsłynniejszym resortem w Stanach. Posiada potężne przestrzenie zwane bowlami. I nie ma ich 2-3 tylko 7

Kiedyś prym wiódł Aspen, ale to było kilkanaście lat temu.

Resort Vail się rozbudował do tego stopnia, że powstało miasteczko z supermarketami, szkołami, biura, szpital, lotnisko….

Kiedyś często jeździliśmy do Vail bo był on na moim bilecie i miałem po znajomości darmowe mieszkanie. Parę lat temu zmieniłem mój bilet na inne resorty, bo więcej jeździłem na nartach na wschodzie Stanów. Teraz się trochę pozmieniało i więcej jeżdzę na zachodzie, więc chyba pora zmienić bilet na Epic na którym miedzy innymi jest Vail.

Vail już jest czynny od jakiś dwóch tygodni więc postanowiliśmy tam się wybrać. Nie mam biletu na ten resort, ale Ilonka ma wszędzie znajomości i się udało coś przekombinować.

Z Copper do Vail samochodem zajechaliśmy w niecałe 30 minut. Odebrałem bilecik i wsiadłem do Gondoli. Ilonka poszła poznawać miasteczko i okolice. Zobaczyć jak bardzo się zmieniło przez ostatnie 10 lat.

Vail jest potężnym resortem. Oczywiście dzisiaj wszystko nie jest czynne. Nie można zjechać na dół. Trzeba do dolnej bazy też wrócić gondolą.

Wyjechałem do połowy góry pierwszym wyciągiem a tam już zima w pełni.

Dalej na szczyt jeździł szybki 6-osobowy wyciąg krzesełkowy. Muzyka grała, ludzie tańczyli, słońce świeciło… wow, ale nastrój.

Nawet nie było dużej kolejki i w ciągu paru minut wyjechałem na szczyt. Jak jest pełnia zimy i wszystko jest otwarte to można dalej jechać w góry. Niestety teraz jedyną opcją jaką jest to powrót do tego samego wyciągu.

Na szczęście wiele tras zjazdowych było otwartych i mogłem sobie wybierać.

Od łatwych zielonych do trudnych przez las

Śnieg też był znacznie lepszy niż wczoraj w Winter Park. Było go o wiele więcej i był bardziej puszysty. Jednak Vail to Vail.

Mimo, że tylko jeden wyciąg chodził, to praktycznie bez kolejki się jeździło. Czasami stałem może parę minut, ale w słoneczku i z pięknymi widokami to aż się chciało postać.

Trasy zjazdowe może nie były długie (dalej dolna część góry była zamknięta) ale wystarczające żeby się zmęczyć. Znacznie dłuższe niż wczoraj w Winter Park.

Mimo, że większość terenów dalej była zamknięta to uważam, że się dobrze wybawiłem.

Jeździłem do końca. O 15:30 zamknęli górny wyciąg i gondolami zwieźli wszystkich narciarzy na dół.

W miasteczku przywitała mnie Ilonka i już razem pochodziliśmy sobie po Vail. Resort nie jest jeszcze zatłoczony bo to dopiero początek sezonu. Bez tłumu można było się szwendać uliczkami i zaglądać w stare kąty, powspominać czasy jak w każdą zimę się tutaj imprezowało.

Widać było trochę zmian i parę nowych knajp, ale w większości wszystkie słynne bary i restauracje dalej były. Jednak Vail to Vail, jak ci się uda tutaj otworzyć knajpę to pewnie jest to dobry interes.

Na kolację wybraliśmy niemiecką knajpę Pepi's Bar & Restaurant. Nie pamiętam czy w niej kiedykolwiek jadłem, więc tym bardziej trzeba było ją wypróbować.

French Onion Soup i lekko wypieczona sarnina. Te dwie potrawy mnie zaciekawiły. Zupa jak zupa, była dobra, ale mięsko było pyszne. Pół surowe w jakimś ciekawym sosie. Jak tu wrócimy w  środku zimy to obowiązkowo tu zjemy kolację. Pewnie w sezonie trzeba robić rezerwacje parę dni/tygodni wcześniej ale niestety coraz więcej ludzi podróżuje i trzeba planować o wiele wcześniej.

Po kolacji wróciliśmy do naszego resoru Copper. Jutro tutaj jest wielki dzień. Pierwszy dzień w tym sezonie. Nie byłoby to nic zwyczajnego gdyby nie to, że jest to specjalny sezon. Dokładnie 50 lat temu ruszył tutaj pierwszy wyciąg. Organizatorzy planują otwarcie z pompą. Muzyka na żywo przy dolnej stacji, nagrody dla pierwszych 100 narciarzy, burmistrz przecinający wstęgę na pierwszym krzesełku….

Na pewno będzie się dużo działo i mam nadzieję, że będę brał w tym czynny udział.

Jak narazie zrobiła się idealna pogoda na jutro. Jakieś -10C, bezwiecznie i intensywne opady śniegu.

Nie mogę się doczekać poranka…..

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2022.11.12 Winter Park, CO (dzień 1)

Zima, zima, ach ta zima…. co za piękna pora roku! Zwłaszcza dla miłośników białego szaleństwa.

U nas na wschodzie prawdziwa jesień. Mocny wiatr, zimny deszcz i może +10C. Na zachodzie Stanów (Kalifornia) potężne opady śniegu. Ale tak wielkie, że mówią, że największe od wielu lat na początku sezonu. Resorty dostały od metra do półtora w ciągu 48 godzin!

My niestety nie lecimy do Kalifornii, ale do Denver. Tam też ponoć już trochę śniegu spadło. Lecimy go szukać….

Już chyba zapomnieliśmy jak to się wylatuje w piątek wieczorem z JFK. Obłożenie lotnisk wróciło już do czasów z przed Covida, czyli swoje trzeba odstać. Od odjechania z gate do startu godzinkę trzeba odsiedzieć w samolocie. Chyba już wszystko wróciło do normy. Piątkowy wyjazd z NYC to godzinka murowana. Czy to wjazd do tunelu, mostu czy pas startowy. Na szczęście w samolocie można się wyłożyć, zdrzemnąć, popracować, drinka wypić… Za kierownicą trochę z tym gorzej.

Lot minął bezproblemowo i około godziny 22 wylądowaliśmy w Denver. Miasto przywitało nas wspaniałą -2C temperaturą.

Pilot wykonał dobrą robotę i nadrobił godzinne opóźnienie. Wylądowaliśmy tylko 10 minut później. Już dzisiaj po nocy nie chce nam się jechać w góry, więc śpimy na lotnisku w hotelu.

Hotel Westin (należy do Marriotta) szczyci się świetnymi materacami, nazywa ja Heavenly Bed (Niebiańskie łoże) pozwolił nam się szybko i dobrze wyspać. Naprawdę ma świetne materace. Z dobrych wiadomości, to można je kupić. Nie wiem ile kosztują, ale jest taka opcja.

Następnego dnia zjedliśmy duże śniadanie. Musi nam wystarczyć na cały dzień. Wzięliśmy samochód, wpadli na autostradę 70 i ruszyli dalej na zachód.

Dzisiaj jedziemy do nowego resoru, Winter Park. Nigdy w nim nie byliśmy. Nie wiem dlaczego. Może jest mały, może za blisko Denver i Boulder i jest dużo ludzi, a może nigdy jakoś nam nie było do niego po drodze.

Chcemy poznać całe Kolorado, więc i mniejsze resorty reż trzeba odwiedzić.

Z autostrady 70 zjeżdżamy na drogę 40 i zaczyna się zabawa.

Droga 40 przechodzi przez jedną z wyższych przełęczy w Colorado. Przełęcz Berthoud, 3,446m.

Ponoć jest to często uczęszczane miejsce przez mieszkańców Denver, latem i zimą. Hiki, narty i inne sporty. Przez przełęcz przechodzi słynny szlak, Continental Divide. Szlak idzie od Meksyku do Kanady. 4-6 miesięcy musisz iść. Ktoś chętny?

Zjechaliśmy z przełęczy do miasteczka Winter Park. Zaparkowaliśmy samochód, wzięliśmy gondolę kabriolet z parkingu i w ciągu paru minut wylądowaliśmy w miasteczku.

Każdy z nas udał się w swoim kierunku. Ja na nartki, odkrywać nowy resort, a Ilonka na szlaki szukać misiów.

Misiów to ja tam spotkać nie planowałam. No chyba, że takich w sklepach z pamiątkami. Miałam jednak nadzieję na jakiegoś liska albo sarenkę. W Winter Park mają bardzo luźne podejście do chodzenia po górach. Wykupujesz pass na sezon za $20 i możesz chodzić po wszystkich trasach narciarskich. Dla mnie to raj na ziemi. Niestety, ponieważ resort nie jest jeszcze otwarty w 100% to niestety nie pozwalają łazikom chodzić w góry. Pewnie się boją, że ktoś pójdzie tam gdzie nie powinien i trafi na trasę, którą akurat ubijają albo robią na niej śnieg.

Nie jest to idealna sytuacja ale w podróżach jak i w życiu zawsze trzeba mieć plan awaryjny. Moim planem awaryjnym było przejście się trasą Fraser River Trail. Trasa ta łączy miasteczko Fraser z resortem Winter Park. Ciągnie się wzdłuż rzeki więc nie ma za dużo różnic wysokości. Natomiast ma ponad 6 mil w każdą stronę (9.6 km). No to nie ma na co czekać… w drogę, trzeba iść.

Ruszyłem w kierunku wyciągów. Na dzień dobry się załamałem. Kolejki do wyciągów były masakryczne!

Już dawno nie stałem 35 minut do wyciągu. Jak się później okazało to z reguły tutaj tak źle nie jest. Dzisiaj jest sobota, ładna pogoda i wiele wyciągów dalej jest zamkniętych.

Odstałem swoje, wsiadłem na wyciąg i zaraz z niego wysiadłem. Niestety to jest krótki wyciąg. Jeszcze gorzej, zjazd na dół trwa może minutę.

Niestety Darek musiał stać w kolejkach bo ja miałam kluczyki od auta. Idąc do wioski Fraser stwierdziłam… no cóż, jak nie będę miała sił wrócić albo znajdę fajny browar to Darek przyjedzie po mnie i wszyscy będą szczęśliwi. I właśnie wtedy kiedy o tym pomyślałam sięgnęłam do kieszeni i co znalazłam,,, jak to co? Kluczyki od auta… ups…. czyli Darek po mnie nie przyjedzie.

No nic, stwierdziłam, że trzeba walczyć i ruszyłam w kierunku miasteczka Fraser. To jest 6 mil (10 km) w każdą stronę. Napisałam tylko do Darka a sytuacji o on, spoko… dawaj dawaj ja coś wymyślę. No więc moim celem stało się dojść do miasteczka Fraser i wrócić na nogach.

Zjechałem, odstałem swoje (tym razem troszkę krócej) i znowu wyjechałem. Na wyciągu mi powiedzieli, że jest jeszcze inny wyciąg i że do niego nie na nawet kolejki.

Rzeczywiście była mniejsza kolejka, ale wyciąg obsługiwał tylko zielone trasy. Lepsze to niż stanie na dole w kolejce.

Nie jest źle, pomyślałem. Jest listopad, a ja już na nartach jeżdżę. Cały sezon przede mną.

Zjechałem na dół. Była pora lunchu, więc kolejki znacznie ubyły i może max 10 minut się stało. Zrobiłem pare szybkich zjazdów.

Śnieg nie był idealny i bardziej przypominał ubity i zmrożony jaki znajduje się na wschodzie Stanów niż puszysty i głęboki z zachodu. Widać, że w dużej mierze był on sztuczny. Chociaż w lasach widać było trochę naturalnego śniegu.

Jeździłem gdzieś do godziny 15:30. Nie mowię, że się wyjeździłem, ale jak na pierwszy dzień sezonu to było ok. Nogi za bardzo się nie zmęczyły i mają siłę na dwa kolejne dni już w większych górach.

Darek skończył jeżdżenie parę minut przed moim dojściem z porotem do stacji wyciągów. Muszę jednak przyznać, że o ile spacerek w tamtą stronę był super, z powrotem, gdzieś tak w połowie powrotnej drogi zaczęłąm czuć zmęczenie… ale co ja nie dam rady? Dałam… ale pod koniec już mi się troszkę nogi mieszały. Najgorsze, że ze zwykłego zaniedbania i lenistwa nie miałam ze sobą wody, tak więc dość mało piłam. Na drogę powrotną kupiłam sobie Kombuchę… ciekawa sprawa i moja nowa miłość.

W każdym razie, zmęczona bo zmęczona dotarłam do miasteczka i spotkałam się z Darkiem. Trasa była bardzo fajna bo szła brzegiem rzeki przez laski, koło jezior i z pieknymi widokami na pobliskie górki. Fajna opcja dla tych którzy nie chca iść wysoko w góry.

Ilonka też zeszła ze swojej bardzo długiej wędrówki i około godziny 16 odjechaliśmy z parkingu w kierunku Copper gdzie będziemy spali kolejne dwie noce.

Autostrada 70 przebiega przez piękne górskie pasma i parę ciekawych resortów. Zaraz za tunelem Eisenhower jest miasteczko Silverthorne. Jest to sypialnia dla takich resortów jak Breckenridge, A Basin czy Keystone. Jak już w tych resortach nie ma miejsc, albo ceny są chore to narciarze tutaj mieszkają.

My tylko po śniadaniu, a wiemy, że w resorcie w którym śpimy (Copper) nic nie znajdziemy do jedzenia bo go dopiero otwierają w poniedziałek. Postanowiliśmy w Silerthorne zjeść kolację.

Ilonka szybko zapytała się Pana Googla co tu można zjeść i polecił nam fajną kameralną knajpkę, Vinny's.

Zamówiłem golonkę z Jagnięciny i był to dobry wybór. Kolorado słynie z Jagnięciny. Jest tak samo dobre jak nowozelandzkie.

Mięsko rozpływało się w ustach, a było go chyba z pół kilograma. Barman mówił, że oni go peklują wiele godzin i dlatego jest takie wyśmienite.

Do tego jakieś stare hiszpańskie wino z rejonu Rioja i uczta na całego.

Spodobało nam się Frisco-Silverthorne. Ma taki górski klimacik (położone jest na lekko ponad 9tys feet / 2773 m), a ceny są niższe niż w resortach. Kiedyś musimy tam pomieszkać i lepiej to zbadać.

W ciągu pół godziny zajechaliśmy do Copper. Zastaliśmy je bardzo puste jak na sobotni wieczor. Resort dopiero otwiera się w poniedziałek, więc za bardzo nic tu się jeszcze nie dzieje. Już widać przygotowania do poniedziałkowej imprezy, bo będzie to ich 50-ta rocznica otwarcia. Na pewno będzie się działo. Zdam relacje.

Jutro natomiast wybieramy się do słynnego Vail. Nie byliśmy tam już chyba z 10 lat!

Read More