Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.

Francja, Monako Darek Francja, Monako Darek

2025.11.29 Marsylia, FR & Monte Carlo, MC (dzień 2)

Wsiąść do pociągu, byle jakiego, nie dbać o bagaż (za wiele go nie mamy - tylko po plecaku), nie dbać o bilet (Ilonka wczoraj je kupowała przy trzeciej butelce wina - ciekawie gdzie zajedziemy) tylko patrzeć jak wszystko zostaje z tyłu…Wsiąść do pociągu….

Tak też było. Dostałem bilet SMS-em, nazwę dworca i prowadź. Dasz radę, Ilonka powiedziała. Pewnie, że dam! Pociąg do Monte Carlo mamy dopiero o godzinie 14, więc zanim do niego się załadujemy to by trzeba coś lokalnego pozwiedzać. Wpierw oczywiście klasyczne, tradycyjne, francuskie śniadanie.

Po śniadaniu ruszyliśmy na spacer starym portem w kierunku bazyliki Notre-Dame de la Garde.

Szkoda, że nie mamy hotelu z kuchnią, bo tak świeżutkich rybek jak tutaj w starym porcie to ja dawno nie widziałem. Zapach może nie był idealny, ale tak jak z serami, im bardziej capi tym lepszy.

Bazylika znajduję się na dość sporym wzgórzu, z którego widoki na morze i miasto otoczone górami są wspaniałe. Niestety żeby tam dojść to trzeba trochę stromo do góry iść. Jakieś 30 minut.

Dobrze, że nie jesteśmy tutaj w lato bo pewnie jest tu przyjemnie „cieplutko” podchodzić do góry.

Bazylika znajduje się na najwyższym wzgórzu miasta i powstała gdzieś półtora wieku temu.

Kiedyś służyła też jako latarnia morska dla statków wpływających do portu w Marsylii. Aktualnie jest popularnym miejscem dla pielgrzymów.

Ze wzgórza bazyliki można zobaczyć wyspę If z zamkiem. XVI wieczny zamek był przez jakiś czas również więzieniem i to właśnie w nim Aleksander Dumas umieścił swojego bohatera w książce Hrabia Monte Cristo. A skoro to jest Ilonki ulubiona książka to nie mogło się obyć bez zdjęcia.

Troszkę pochodziliśmy wokół katedry, nasycili oczy widokami i ruszyliśmy w kierunku hotelu. Oczywiście nie w linii prostej, tylko wymyśliłem parę placów po drodze. Zwiedzany, zwiedzamy….

Około południa wróciliśmy do hotelu po plecaki i ruszyliśmy w kierunku dworca. Na nogach do niego mamy jakieś 30 minut, a pociąg dopiero o godzinie 14. Co tu robić? Jak to co, dokładnie to co lokalni robią. Do knajpy!

Było tak cieplutko, że jak bym miał to bym krótkie spodenki ubrał. Co tu musi być w lato? Nie chcę wiedzieć…. piwka by im brakło.

Dobrze schłodzeni ruszyliśmy uliczkami na dworzec. Marsylia jak każde większe miasta, ma dużo sklepów, parków, ludzi i czasami coś ciekawego się pojawia. Zaciekawiły mnie tramwaje. Długie, prawda?

Zdziwiło nas też, że dworzec główny jest położony na wzgórzu, do którego żeby wejść to trzeba nieźle schodów zaliczyć.

Nie ma non-stop pociągów z Marsylii do Monako, trzeba się przesiąść w Nicea. Ogólnie podróż bardzo krajoznawcza i widokowa. W miarę przestrzenne, czyste pociągi w ciszy z prędkością do 200km/h przemieszczają się wybrzeżem. Dużo tuneli, wiaduktów i zakrętów.

Przesiadka w Nicea była tylko paro minutowa, więc trzeba było szybko się uwijać. Za kolejne 30 minut wjechaliśmy do głęboko, wkutego w skały podziemnego dworca w Monako.

Z dworca jest wiele wyjść. Oczywiście nie wiedząc którym mamy wyjść wzięliśmy windę i wyjechaliśmy na powierzchnię. Jak się później okazało to był błąd bo można było iść długim i płaskim podziemnym korytarzem i wyjść prosto w porcie.

Nam się to nie udało i setkami schodów i stromymi ulicami zaczęliśmy schodzić w dół.

Pierwsze wrażenie Monako? Wielo - poziomowe miasto! Ilość tuneli, stromych ulic, przeplatanych chodnikami i stromymi schodami to jakaś masakra.

My oczywiście nie śpimy w Monte Carlo, nawet nie śpimy w Monako. Śpimy po drugiej stronie granicznej ulicy, czyli we Francji. Dlaczego nie śpimy w Monako? Bo ceny głupie. Można oszczędzić setki Euro śpiąc 15-20 minut od centrum, czyli od Monte Carlo. A za zaoszczędzoną kasę można się nieźle zabawić.

Przyjemny hotelik Marriott nad samym portem spełnił nasze oczekiwania. Oczywiście dostaliśmy lepszy pokój i z  lepszym widokiem - prosto na port i te ich wspaniałe jachty. Jedynym minusem był słaby bar w hotelu. Coś tam było, ale jak na Marriott to słabo, mogliby się lepiej postarać.

Oczywiście nie planujemy spędzić wieczoru w hotelowym barze, więc zostawiliśmy plecaki, ubraliśmy troszkę lepsze ubrania i ruszyliśmy na nocne podboje Monte Carlo.

A po co nam lepsze ubrania? Przecież my chodzimy w podkoszulkach całe nasze podróżnicze życie. Tutaj ponoć, żeby wejść wieczorem w lepsze miejsca to trzeba się „odwalić”.

My mamy tylko po plecaku, więc moje „garnitury” się nie załapały na ten wyjazd. Ale “jeansiki” i polówka z fajną bluzą sportową powinna wystarczyć. A jak nie to ich problem.

Zaraz koło naszego hotelu - po drugiej stronie ulicy (już w Monako) jest stadion piłkarski Louis II. Akurat odbywał się ligowy mecz (Monako-Paryż). Monako wygrało 1-0. Ilość ludzi i policji była ogromna. Ale na szczęście w ciągu kilku minut odeszliśmy dalej i już było normalnie.

20 minutowy spacerek po Monako dobrze nam zrobił i dotarliśmy do „bram” Monte Carlo.

Tutaj się wszystko zaczęło. Znacznie więcej ludzi, jaśniej, lepsze samochody i oczywiście ciekawsze knajpy i hotele. Nie wspominając o jachtach oczywiście…

Podeszliśmy w pobliże tego ich słynnego kasyna. Na placu przed kasynem oczywiście stały egzotyczne samochody, leciała świąteczna muzyka, a wszystko było pięknie udekorowane.

Była gdzieś godzina 20, więc do kasyna nie wchodziliśmy. Po godzinie 19 żeby wejść do środka to musisz być już naprawdę dobrze ubrany. Widzieliśmy ludzi którzy tam wchodzą, a my w naszych sportowych bluzach nie mamy szans. Postanowiliśmy, że wrócimy tu w ciągu dnia.

Poszwendaliśmy się wokół i zaczęliśmy myśleć co tu zrobić z tak pięknie zaczynającym się wieczorem. Jedno jest pewne, musimy coś zjeść. Jesteśmy tylko o wczesnym lekkim, francuskim śniadaniu, paru piwkach i orzeszkach.

Ciekawe czy można połączyć kolację z fajną, klimatyczną knajpą. Tak, tutaj można - Buddha Bar!

Popatrzyliśmy po sobie, po naszych ubraniach, sprawdziliśmy na internecie jaki jest wymóg żeby tam wejść i powiedzieliśmy - raz się żyje, może się uda.

Każdy z nas ma swoje, inne przeżycia związane z Buddha Barem w Paryżu. Trzeba sprawdzić co tutaj jest grane. Nie mieliśmy daleko, wejście jest w tym samym budynku co kasyno, tylko z drugiej strony. W pobliżu Fairmont hotel.

Podeszliśmy pod wejście. Pod wejście to za dużo powiedziane. Już na placu stało dwóch ładnie ubranych ochroniarzy, miało czarne taśmy rozciągnięte i robiło wstępną selekcję. No nic, zobaczymy czy się uda. Na pewniaka ruszyłem do nich, przywitałem się podaniem dłoni i powiedziałem że byśmy coś zjedli i się napili. Zmierzyli nas wzrokiem i ładnie po angielsku powiedzieli, że oni tutaj mają dress-code (trzeba się odwalić). Ja na to, że wiem, rozumiem i że mamy czarne polówki i że lubimy ich sushi. Po krótkiej rozmowie pozwolili nam wejść, tylko powiedzieli, że trzeba te bluzy ściągnąć i być w koszulach. Udało się! Jesteśmy w środku!

Buddha bar słynie z lekkiej, nastrojowej muzyki, dobrego sushi i wystroju. Muzyka jest fajna (przynajmniej dla nas) w ciągu dnia i wieczoru. W nocy jest zupełnie inaczej, o czym się później przekonaliśmy.

Posadzili nas w części barowo - lounge i podali menu. Na górze, jest część restauracyjna, ale chyba nie byliśmy odpowiednio ubrani, bo nawet nam jej nie zaoferowali. A po drugie my lubimy klimaty barowe.

Siedzieliśmy na wygodnych sofach, zaraz koło Buddy, słuchali dobrze dobranej muzyki i zamawiali drinki.

Niedaleko nas były schody na górę, na restaurację. Można było się napatrzeć, co teraz jest na topie w modzie w Europie. Króciutkie świecące sukieneczki i dobrze skrojone ciemne marynarki.

Zamówiliśmy trochę rolek, jakieś rybne taco i oczywiście dobrą, lokalną butelkę białego wina z południowej Francji.

Winko pyszne, jedzenie dobre. Nie zamawialiśmy sushi ani sashimi, bo mieli chore ceny. Rolki mieli dobre, ale myślę, że lepsze jedliśmy. Natomiast klimat i atmosfera była idealna. Można było się napatrzeć i nasłuchać gdzie bogatsza część Monte Carlo się bawi, i jak się bawi.

Myślę, że gdzieś tak po godzinie 22 muzyka zaczęła się zmieniać. Z delikatnej, nastrojowej, dobrej do jedzenia i gadania na bardziej klubową. Głośniej i szybciej. Im później tym jeszcze głośniej.

Naliczyliśmy 3 DJs co na dwóch stanowiskach rozkręcali imprezę.

Pojawiło się też coraz więcej podświetlanych, przeźroczystych pojemników na lód. Fajnie oświetlały stolik, ale ich głównym zadaniem było schładzanie Szampanów. A szczególnie szampana Cristal, którego to logo było na każdym pojemniku. Cena? Jedyne €700!

Gdzieś tak po północy DJs zrobili z Buddha Bar klub nocny. Było za głośno, my już za starzy na takie imprezy. Wyszliśmy na zewnątrz. W końcu była cisza i przyjemnie chłodno.

Uściskiem dłoni pożegnałem się ze znajomą mi już ochroną i podziękowałem, że mogliśmy doświadczyć unikatowych wrażeń w Monte Carlo. Mamy zaproszenie na następny raz.

Spacerkiem, już pustymi ulicami Monako wróciliśmy do naszego hotelu we Francji. Mecz się już dawno skończył, więc było bardzo spokojnie i pusto. Jutro zwiedzamy mniej rozrywkowe części tego cudownego wybrzeża.

Read More